Kamienne stągwie – dopowiedzenie
Stało zaś tam sześć stągwi kamiennych… J 2, 1 – 11
Te stągwie naprawdę mnie dziś intrygują. I naprawdę coraz bardziej czuję, że to jestem ja.
Na popołudniowym spacerze, w czasie różańca, kiedy jeszcze rozważałem sobie dzisiejszą scenę, zastanowiła mnie myśl o tych stągwiach – czemu było ich akurat sześć? W sumie siedem byłoby lepsze, bo siedem w Biblii to liczba doskonała, pełna. A sześć?
Bóg stworzył świat w sześć dni, więc ta liczba pokazuje ukończony, widzialny świat. W szóstym dniu został stworzony człowiek i jakoś mi to pokazuje, czy bardziej potwierdza poranną intuicję, że ta woda i liczba tych stągwi mówi o mojej codzienności z jej wszystkimi blaskami i cieniami. Pokazuje moją ludzką kondycję, słabą, grzeszną, stworzoną, którą potrzebuję w pełni i całkowicie przyjąć. Bo tylko wtedy nastąpi przemiana wody w wino.
Uderzyło mnie również to, że stągwie są kamienne. Kojarzy mi się to z pewnym ciężarem, topornością, twardością i ociężałością. Chyba po raz kolejny zdaję sobie sprawę, że moje życie naprawdę jest takie. Bóg chce moją codzienność nieustannie przemieniać w cudowne wino, ale najzwyczajniej w świecie Mu na to nie pozwalam. A przynajmniej nie zawsze. Bo jestem jak to kamienne naczynie: ociężałe, stawiające opór, chropowate, niezbyt elastyczne i podatne na delikatne działanie Ducha. Że tak często mi się nie chce podejmować wysiłek – a jest to naprawdę spory wysiłek – by być otwartym na działanie Ducha.
Z jeszcze innej strony… te kamienne naczynia mają – mimo wszystko – cudowną właściwość. Otóż poddają się wszystkiemu, co z nimi robią. A ich głównym zadaniem jest pozwolić, by zostały napełnione wodą. Po prostu. Banał? Dla mnie nie. Pozwolić, by się wszystko we mnie wypełniło. Do ostatniej kropelki. I pozwolić, by to, co się wypełniło zostało przemienione w wino. Nie muszę wiedzieć kiedy i jak. Tylko pozwolić na to. Ta swoista „bierność” (bo pozwolenie jest formą bierności) jest z tego wszystkiego najtrudniejsza. Ale ostatnio mocno we mnie to pracuje i naprawdę chcę tak żyć. Na przekór moim wewnętrznym oporom przeciwko temu i na przekór mojej chęci „działania, aktywizmu”, które nie zawsze pozwalają mi „przyjąć” to, co mnie spotyka.
Dużo tego i „na bogato”. A to wszystko mieści się jakoś we mnie. Poczułem swoją „złożoność” a może nawet pewną „skomplikowaność”. Ale Jezusowi nie przeszkadza to w dokonywaniu przemiany wody w wino. Na szczęście. Moje życie nabiera smaku…
Kamienne stągwie ile w nich stałości i stabilności. To co je napełnia jest ” ruchome ” i niestabilne. Raz są wypełnione po brzegi w wielkiej ” obfitości ” w wielkiej hojności ” aż się wylewa, chwilami są puste.
Podczas jednej z medytacji widziałam jak z takiej stągwi wydostawał się WIELKI PŁOMIEŃ MIŁOŚCI” 🙂
Przyjmować – to jest tak BARDZO trudne! A jednocześnie…może łatwiejsze od tego, co sama sobie funduję – od stawiania oporu i wszystkich konsekwencji takiego zacięcia się w sobie i kurczowego trzymania swoich planów…
Dziękuję za te słowa – dla mnie, na dzisiaj, bardzo aktualne. 🙂