Kamienne stągwie
I napełnili je aż po brzegi. J 2, 1 – 11
Maryja jest kobietą wybraną przez Boga, by była z człowiekiem we wszystkich sprawach, wymagających odwagi, delikatności, troski – tam, gdzie są jakieś braki, palące potrzeby… Świat potrzebuje Zbawiciela i Bóg przez nią posyła swego Syna. A teraz – człowiek potrzebuje wina i znów pojawia się Maryja.
Cały ten cud w Kanie Galilejskiej odniosłem dziś mocno do siebie. Mocno, to znaczy utożsamiłem się z… kamiennymi stągwiami. Mogły one pomieścić całkiem sporo wody (czy czegokolwiek innego). Moje życie również może pomieścić bardzo wiele. Jest w nim tyle radości, pokoju, śmiechu, przyjemności, miłych chwil, troski i czułości, dobra. Jest w nim także sporo bólu, cierpienia, gniewu, słabości, grzechu, nostalgii, osamotnienia. Jest wiele Boga i wiele człowieka. A to wszystko jest zanurzone w codzienności, która jest wodą „wlewaną we mnie” aż po brzegi.
Bo moja codzienność i wszystko, co na nią się składa, ma mnie wypełniać po brzegi. Wszystko, co na mnie przychodzi, mam przyjąć, zgodzić, pozwolić, by zostało we mnie niejako „wlane”. Bym został tym napełniony. Albo, mówiąc inaczej, by wszystko we mnie się wypełniło. I radość, i smutek, przyjemność i cierpienie, uśmiech i łzy, odpoczynek i wysiłek. Wszystko.
Ale w to wszystko wchodzi Jezus i Jego Matka, Maryja. Ta współpraca Boga z człowiekiem i moje „chcę” mają sprawić, by woda mojej codzienności została przemieniona w wino. Moje życie, jeśli tylko jestem nim wypełniony po brzegi, jeśli przyjmuję wszystko w pełni i do końca, ma stać się winem. Moje życie ma nabrać smaku wybornego wina, które na uczcie niebieskiej zostanie postawione przed Starostą weselnym – Bogiem Ojcem. A wszystko po to, by mógł powiedzieć, że właśnie postawiono przed Nim dobre wino. Codzienność, która mi się czasem wydaje bezbarwna, miałka, szara, nudna i lejąca się jak woda – mocą Jezusa jest przemieniana w cudowny napój – wino.
Mogę się jednak na to nie zgodzić. Mogę się szarpać i wkurzać na tę szarą rzeczywistość. Mogę nie zauważyć, że wewnątrz mnie dokonuje się proces, którego nie zauważam i nie zdaję sobie sprawy. Tak, jak ci słudzy – nie wiedzieli, w którym momencie woda stała się winem, tak ja nie wiem, kiedy moja monotonna codzienność staje się pełnią życia. Nie wiem, kiedy to się staje, nie potrafię dostrzec i śledzić tego procesu. Jedyne, co mogę zrobić, to przyjąć tę codzienność, zgodzić się na nią – taką, jaka jest oraz pozwolić działać Jezusowi i Jego Matce. A wtedy kamienne stągwie zamienią się w dzban pełen wybornego wina o głębokim smaku.
To prawda. że nasze życie może pomieścić wiele. Że jest wypełnione ogromem bólu, ale i radości. Tylko jak sprawić, żeby codzienność mojego życia wypełniła się po brzegi? Jak pozwolić, by wszystko, co przeżywam, we mnie się wypełniło? Jak mam przyjąć i zgodzić się na to, że 25 lat mojego małżeństwa może okazac się nieważne? Czy moje życie może mieć smak wybornego wina w takich okolicznościach?
Jezu wypełnij moją pustkę!
Życie zawsze może mieć smak wybornego wina. Okoliczności na to nie wpływają, choć nam się tak wydaje. Bo tu nie chodzi o to, co robię, a czego nie i czy mi się udaje i powodzi, czy też zaliczam porażki (włącznie z największymi życiowymi porażkami i stratami).
Mam wrażenie, że chodzi o to, bym moją wartość i poczucie sensu czerpał nie z tych okoliczności i tego, co się udaje lub nie, lecz z głębi mojego serca, czyli Boga, który tam zamieszkuje. Bo to On przemienia codzienność w wino. Ale to się odbywa we mnie. Moje życie ma sens i smak samo z siebie, bo Bóg chciał, bym istniał i to On nadał mi wartość – nikt inny.
Pozwolić Bogu być Bogiem we mnie. Pozwolić sobie przeżyć wszystko, co mnie spotyka (=wypełnić stągwie wodą codzienności), ale wartość i sens i smak życia czerpać z wnętrza swego serca, czyli z Boga, który wodę przemienia w wino…
tak teraz to widzę i według tego staram się teraz żyć…
Bardzo dziękuję Ojcu za słowa, przynoszące mi nadzieję i pocieszenie.