Hojność w pustce
Gdy Jezus usłyszał o śmierci Jana Chrzciciela… Mt 14, 13 – 21
Gdy usłyszał o śmierci bliskiej sobie osoby, oddala się od ludzi. W moim odczuciu Jezus potrzebuje przeżyć żałobę, pozwala sobie wejść w to wydarzenie i przeżyć to, co się stało, a co jest dla Niego bolesne (choć Ewangelia o tym nie mówi). Czyż Ten, który zapłakał nad grobem Łazarza, nie miał zapłakać nad śmiercią swego poprzednika i krewnego?
W życiu mam wiele strat i wiele żałób do przeżycia. Ale czy na wszystkie sobie pozwalam? Bo są rzeczy, które trzeba przepłakać, które trzeba przyjąć i zgodzić się na nie, trzeba przebaczyć. Bez samotności, pobycia w ciszy i oddalenia od ludzi nie będzie to możliwe. Pęd życia porywa i nie pozwala na przeżycie niczego. Ślizgam się wtedy po powierzchni wydarzeń, ale nie dotykam głębi i sensu. Nie spotykam się z Tajemnicą, która kryje się w mojej duszy. A ważne rzeczy, które nie są przeżyte, wychodzą bokami, odbijają się czkawką i niszczą mnie od środka. Potrzebuję więc dać sobie przestrzeń ciszy i samotności, swoistej pustyni, w której mogę przeżyć to, co przeżyć trzeba i nabrać sił na dalszą drogę.
Każde takie wydarzenie budzi we mnie głody, tęsknoty – pokazuje pustkę. Niezależnie od tego, czy odchodzi ktoś bliski, czy tracę przyjaciela, zaufanie, dzieciństwo, poczucie bezpieczeństwa, itp. Cokolwiek tracę – po tym zostaje pustka. Ale dziś Jezus pokazuje się jako Ten, który nasyca głód i wypełnia pustkę. Wypełnia tę pustą przestrzeń miłością, bo chleb jest tu tylko obrazem, symbolem. Pod spodem tego jest Bóg, który nigdy nie zostawia człowieka samego.
Doświadczenie mi pokazuje, że głody będą we mnie zawsze. To one są motorem mojego poszukiwania, tęsknot i pragnień, pchających mnie do czegoś więcej. Głód musi mieć swoje zaspokojenie (gdziekolwiek i kiedykolwiek), bo inaczej byłby bez sensu. A czasem mamy wrażenie, że to, co przeżywamy, nie ma sensu, nie ma celu. I tu wchodzę w tajemnicę. W coś, czego nie umiem wyjaśnić i mam wrażenie, że dotykam głębokiej wiary i zaufania. To sfera, w którą wszedł Abraham, kiedy Bóg mu obiecał potomka, a spełniło się to dopiero 25 lat po obietnicy. Ile można czekać? Ale właśnie dlatego Abraham jest ojcem wiary, choć w międzyczasie dużo kombinował po swojemu i ta jego wiara wcale nie była tak idealna.
Bóg nasyca głód, ale czyni to przez ludzi. To ja jestem przedłużeniem rąk Boga, jestem widzialnym „Chrystusem”. Tak nazywa mnie św. Paweł – jestem Ciałem Chrystusa, jak i Cały Kościół. A to nie jest łatwe. Dać to małe, co mam (5 chlebów i 2 ryby), by Bóg błogosławił moje „mało” i rozmnażało. Tak bardzo chciałbym mieć wiele, ale mam mało. Lecz chcę się na to zgodzić. A mając mało chcę się także zgodzić, by to Jemu oddać, bo jest we mnie pokusa, by to zatrzymać tylko dla siebie – bo przecież „wystarczy ledwie dla mnie”.
Wierzę w Boga, który jest hojny w moich pustkach, głodach i tęsknotach. Wypełnia je, choć może nie zawsze „pod korek”. Ale wypełnia i robi to wtedy, kiedy ja nie krępuję Jego rąk niedowiarstwem. Kiedy Mu wierzę i bardziej koncentruję się na Nim, aniżeli na swoich dziurach w sercu. Choć czasem boli niemiłosiernie, chcę z tym bólem być przy Nim, a nie zapadać się w nim jak w czarnej dziurze. Tylko wtedy wszystko ma sens, chociaż ja nie muszę tego sensu od razu widzieć…