Potępić niewinnich

Oto Twoi uczniowie czynią to, czego nie wolno czynić… Mt 12, 1 – 8


W tym wszystkim, co dzieje się w dzisiejszej Ewangelii, raczej nie chodzi o przestrzeganie prawa. Faryzeusze tego się właśnie czepiają, ale wygląda na to, że chodzą za Jezusem i Jego uczniami nawet po polach. Po co? Z troski o nich? Żeby sobie krzywdy nie zrobili? Mam wrażenie, że traktują ich jak dzieci, nad którymi trzeba ciągle czuwać. zbozePrzypominają mi się tu słowa faryzeuszów wypowiedziane przed męką Jezusa, kiedy strażnicy nie pojmali Jezusa, gdyż przemawiał tak jak nikt: A ten tłum, który nie zna Prawa, jest przeklęty (J 7, 49). Oni uważają ludzi za dzieci, które nie znają Prawa i stąd oni – faryzeusze – potrzebują ich stale pilnować, napominać. A ponieważ Jezus i Jego uczniowie są dorosłymi ludźmi i nie dają sobą tak dyrygować, jak prosty lud Palestyny, więc są obiektem ataków.

Zwróciło więc moją uwagę zachowanie faryzeuszów oraz odpowiedź Jezusa. Szczególnie to, co Jezus im na końcu zarzuca – potępiacie niewinnych. Uznaje więc, że Jego uczniowie, choć przekroczyli Prawo, są niewinni. Być może dlatego, że kieruje nimi inna pobudka niż zabawa, przyjemność czy próżność. Dla nich to konieczność – sprawa nieomal życia i śmierci. Jezus pokazuje im to na przykładzie głodnego króla Dawida.

Najbardziej poruszyło mnie w tym wszystkim słowo: potępić. Ta sytuacja skojarzyła mi się z przykazaniem Boga i bliźniego – z tą drugą jego częścią. Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego – niedawno pisałem o tym, że ta miłość bliźniego polega na tym, by kochać bliźniego tak, jak sam chciałbym być kochany. A dzisiaj? Zamieniłbym słowa, by pokazać chorobę, która często trawiła i moje serce. Jak przekształciłbym to przykazanie?

Nie potępiaj bliźniego swego, jak siebie samego! Zbyt często tak właśnie wygląda i wiem to nie tylko z mojego własnego życia, ale także praktyki spowiedzi czy towarzyszenia duchowego. Potępianie bliźniego bierze się niejednokrotnie z tego, że nie kocham siebie i nie znoszę różnych niedoskonałości, wad i grzechów w sobie. Kiedy więc widzę je u innych – potępiam bliźniego, bo on przypomina mi o moich brakach. Mamy czasem te same wady, te same błędy popełniamy i tak samo upadamy – ale ponieważ nie akceptuję tego w sobie, nie mogę znieść samego siebie z tą moją ciemną stroną życia, więc potępiam bliźniego, u którego widzę to samo.

Myślę, że bierze się to z perfekcjonizmu, z tej choroby, która próbuje na rzeczywistość niedoskonałego świata i ludzi nałożyć płaszcz niemożliwego do zrealizowania ideału. Z tego rodzą się pretensje, malkontenctwo, chora krytyka, cynizm, szyderstwo i – obecne w dzisiejszej Ewangelii – potępianie. Bo jakby człowiek nie zaklinał rzeczywistości, ona jest taka jaka jest. A jest naprawdę niedoskonała, nieidealna, słaba, pełna wad i skaz. Czy Bóg niszczy taki świat? Nie! On przychodzi Go zbawić. Perfekcjonizm zaś najchętniej zrównałby wszystko z ziemią i zbudował od nowa – lepsze, doskonalsze, bardziej idealne. Kiedy patrzę na faryzeuszów, to wydaje mi się, że oni próbują żyć właśnie taką utopią. I wszystko, co jest niedoskonałe w ich oczach – potępiają, poniżają, a wręcz przeklinają (patrz cytat powyżej).

Może więc aby uczyć się miłosierdzia wobec bliźniego, należy zacząć od siebie? Z doświadczenia wiem, że sobie samemu najtrudniej okazać miłosierdzie i przebaczyć. Ile lat zmagałem się z tym, by sobie samemu wybaczyć różne błędy, grzechy, słabości, głupoty młodości, itd. Ale teraz widzę, że bez tego trudno okazać miłosierdzie bliźniego. Łatwo wtedy włącza się krytykowanie czy wręcz potępianie. Nauczyłem się teraz, że kiedy rodzi się we mnie jakaś niechęć do bliźniego i w myślach zaczynam go surowo oceniać i potępiać, to zastanawiam się wtedy nad tym, czy słabość bliźniego nie ujawniła właśnie mojej słabości, która sprawia, że w tym fragmencie mojego życia nie kocham siebie wystarczająco. Pytam wtedy siebie o to, w czym nie umiem jeszcze sobie samemu okazać miłosierdzie. I to działa. Pomaga mi uciszyć emocje, a jednocześnie prowadzi mnie do tego, że przebaczam sobie. O ile łatwiej wtedy okazać miłosierdzie bliźniemu.

 

4 komentarze

  1. gabriela biniek
    19 lip, 2013

    dzieki za madre,proste slowa,wszystko sie zgadza tak jest w rzeczywistosci;)

  2. Madzia
    19 lip, 2013

    Dziękuję za tę notkę, która uderza we mnie w coś czego nie chcę na co dzień widzieć…

  3. frasek
    19 lip, 2013

    Jednak sprawia mi trudność, to, że Pan Jezus zaprasza, by być jak On, by go naśladować, wreszcie – by być świętym jak i On jest święty. Czy to nie jest dążenie do pewnego rodzaju „doskonałości” – na wzór Pana Jezusa? Mnie boli, gdy widzę zło w sobie, ale również gdy widzę je wokół siebie. Gdy widzę brak poszanowania dla życia ludzi bezbronnych, gdy widzę egoizm – próbę tak często używania drugiego dla własnych korzyści (czy to fizycznych, czy psychicznych). Czy nie potrzeba dziś ludzi, którzy staną jasno w obronie wartości życia (w tym życia poczętego), staną jasno w obronie czystości seksualnej, gdzie tak wiele się dzieje przecież zła. Czy to, że ktoś tego zła nie widzi oznacza, że ja nie powinienem wcale reagować na nie, albo zastanawiać się nade wszystko, że skoro mi to przeszkadza, to może znaczy, że ja mam z tym problem? Miłość Chrystusa przynagla mnie… by nie być obojętnym na zło, by również działać – by wychodzić z siebie. Papież Franciszek mam wrażenie woła jednoznacznie – chrześcijanie, nie myślcie tylko o sobie, nie przyglądajcie się tak dużo sobie, nie bądźcie narcyzami chcącymi dojść do doskonałości wewnętrznej, ale idźcie i przemieniajcie ten świat, tacy jacy jesteście – mocą Chrystusa. Bądźmy tak, tak; nie, nie.

  4. Majka
    19 lip, 2013

    Mocny tekst… Wychodząc od dzisiejszej Ewangelii byłam skłonna potępić siebie za to, że potępiam bliźniego. A w ten sposób tworzy się paskudne błędne koło 🙂 Dziękuję.

Submit a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *