Miłosierdzie
Podnieś rękę i włóż ją do mego boku… J 20, 19 – 31
Dwa słowa służą do określenia tego, co dziś nazywamy miłosierdziem. Hesed oznacza dobroć, miłość, łaskę i wierność Boga pomimo niewierności człowieka. Rahamim zaś mówi o miłości matczynej, niezasłużonej trosce, czułości, przebaczeniu, cierpliwości.
Dla mnie miłosierdzie jest przede wszystkim związane z moją nędzą i ranami. Mocno pokazuje to przypowieść o miłosiernym samarytaninie. Bo bliźnim okazuje się ten, który okazał miłosierdzie człowiekowi poranionemu i na wpół umarłemu. Ten człowiek nie boi się dotknąć ran nieznajomego.
W Ewangelii Tomasz chce dotykać ran Jezusa i ten gest wiąże z wiarą – jeśli nie dotknie, nie uwierzy. On chce dotknąć poranione Ciało Chrystusa. A dzisiaj? Ciałem Chrystusa jest Kościół, a więc każdy z nas. Czy ja chcę dotykać ran Chrystusa Zmartwychwstałego? Czy chcę dotykać ran moich bliźnich?
Uświadomiłem sobie, że najpierw potrzebuję pozwolić Jezusowi dotknąć moich ran. Bez tego nie będę umiał, a może nawet będę się bał dotykać ran moich bliźnich. Nie będę chciał zalewać tych ran oliwą i winem mojej miłości i współczucia. Wiem dobrze, że moje rany to miejsca wrażliwe we mnie – czy sam potrafię dotykać tych miejsc z czułością, delikatnością i współczuciem? Niezależnie, czy rany te zostały mi zadane przez grzechy bliźniego czy przez moje własne grzechy. Jeżeli swoich ran będę dotykał z miłosierdziem, to w ten sam sposób będę dotykał ran bliźniego. Jeśli zaś swoje rany będę rozdrapywał – z bliźnim będę czynił to samo, krzywdząc go jeszcze bardziej.
Opatrywanie ran trzeba zaczynać od tego, co widoczne dla oczu. Ubóstwo, nędza, krzywda – to widać i potrzebuję zaradzać temu na miarę moich możliwości. Ale chodzi również o te rany, które każdy nosi w sercu: rany grzechu, nieprzebaczenia, złych słów, raniących emocji o ostrych krawędziach. Czy mogę coś na to poradzić?
To, co uczynił miłosierny samarytanin to nic wielkiego. Nie był lekarzem czy chirurgiem. Po prostu zalał te rany oliwą i winem – by się zagoiły. Odczułem mocno, że chodzi o takie bycie z drugim człowiekiem, które będzie dla niego leczące – wysłuchanie go bez osądzania, bez oceniania, bez wyśmiania czy pogardy, bez dystansu. Być z drugim, wysłuchać go, współ-odczuwać. A współodczuwać będę potrafił wtedy, kiedy sam przyjmę moje życie z moimi ranami. Kiedy doświadczę odrzucenia, bólu, niespełnionego pragnienia miłości i troski… kiedy przyjmę ten krzyż w moim życiu i łaskę Boga, która z krzyżem zawsze jest związana (chyba, że od krzyża uciekam). Wtedy rzeczywiście pomogę drugiemu, wtedy okażę mu miłosierdzie tak jak i sam tego miłosierdzia dostępuje.
Panie, naucz mnie przyjmować moje rany oraz dotykać Twoich ran – błogosławionych. Chcę dotykać Twoich ran, czyli mieć miłosierdzie względem moich bliźnich…