Współ-działanie

To jest Pan! J 21, 1 – 14

Uczniowie wracają do codzienności i tego, co robili, zanim poznali Jezusa. Idą łowić ryby. Pracują całą noc, ale nic z tego. Sieci puste. Ta noc jest bezowocna. I mam wrażenie, że każda moja noc może być bezowocna, bo wtedy najczęściej kombinuję po swojemu. Często wydaje mi się, że sobie sobie sam poradzę i jakoś noc przetrwam. Ale niestety. Przeważnie okazuje się inaczej i muszę w ustach poczuć gorzki smak porażki.

wspol-dzialanieSytuacja się zmienia, kiedy na brzegu staje On – Człowiek, którego nie rozpoznają i który każe im zarzucić sieć. Jest już poranek i tak naprawdę sfrustrowani powoli wracali na ląd. Pewnie nawet nie wiedzą czemu słuchają Nieznajomego. Musiał mieć coś w sobie… W każdym razie – jak wszystko w życiu duchowym – rozpoznają Go po owocach. Bo oto sieci są pełne, nadspodziewanie obfity połów. Przez całą noc przeczesali pół jeziora i nic, a teraz, w mgnieniu oka wypełnili sieć po brzegi.

Po tym rozpoznał Go ów uczeń, którego Jezus miłował. Rozpoznał Go po połowie, czyli owocach Jego miłości do nich. Ale dla mnie to ważna wskazówka, której nie dość sobie przypominać. Taka to, że moje życie duchowe polega na współpracy z Bogiem. Ani nie On ma zrobić za mnie wszystko, ani ja nie mam robić wszystkiego sam. Mam dążyć do doskonałości, ale samo-doskonalenie jest zaprzeczeniem prawdziwego życia duchowego. A tak często jestem podobny do uczniów, którzy wchodzą w codzienności bez Jezusa i próbują sobie z połowem poradzić na własną rękę. Dopiero posłuszeństwo Jego słowu przynosi owoce.

Utwierdza mnie w tym to, co dla nich zrobił dzisiaj Jezus – oni wychodzą na brzeg ze swoimi rybami, a tam… na rozżarzonych węglach leży już ryba i chleb. Czyżby miał wędkę? To wzruszający moment, kiedy Bóg naprawdę troszczy się o moje potrzeby i przygotowuje mi posiłek. Ale do tego, co przygotował mi Jezus mam donieść z tego, co sam złowiłem – bo właśnie chodzi o współpracę, współdziałanie, o współodczuwanie z Bogiem, który dla mnie pracuje i dla mnie się trudzi. W tej mojej codzienności, jaka by nie była i czego by mi nie przynosiła.

W tym wszystkim porusza mnie jeszcze jedna myśl, z wczorajszej mojej modlitwy, lecz łącząca się z tym, co dziś. Poruszyła i wzruszyła mnie myśl, że miłość Boga do mnie jest bardzo czuła i Bóg nie męczy się kochając mnie, nie ma w Nim żadnego wyrzutu, ani oporu, ani lęku. W swej miłości do mnie On nie musi się ani silić, ani przełamywać. To zupełnie inaczej niż ja, gdzie trudno mi kochać moich bliźnich i czasem muszę się przełamywać, wysilać i przekraczać opory we mnie, by okazać choćby drobną życzliwość. Bóg zaś kocha bez wysiłku, bo cały jest Miłości i nie może, nie umie, nie potrafi „nie kochać”. A z drugiej strony nie jest to żaden przymus dla Niego, bo On nieustannie mówi: CHCĘ. Tę postawę wyraził Jezus na krzyżu w słowach: PRAGNĘ!

Panie, jak Ty cudownie troszczysz się o mnie, ale równocześnie zapraszasz mnie do współpracy i bez niej – nic się we mnie nie wydarzy. Bądź błogosławiony w Twej miłości, która nigdy się mną nie męczy!

Submit a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *