Rany są skarbem
Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały? Łk 24, 13 – 35
Ucieczka spod krzyża, a potem spod grobu prowadzi do smutku. Droga do Emaus jest bardzo kusząca, bo ma na celu zniweczyć ból duszy, który powstaje po trudnym, wręcz traumatycznym wydarzeniu. A to wydarzenie to nie tylko śmierć bliskiej osoby. Wraz z Nią umierają… nadzieje, marzenia, pragnienia (często ukryte), oczekiwania (często wyolbrzymione). Mówiąc krótko „a myśmy się spodziewali…”.
Iluż to rzeczy w życiu się spodziewałem, ilu oczekiwałem. Nie zawsze szło tak, jak bym sobie tego życzył. Nie zawsze wszystko układało się po mojej myśli (czyli pomyślnie). I choć rozum wie, że tak nie musi być, to serce „myśli” inaczej. W tym wszystkim po prostu trudno przyjąć rzeczywistość z tym, co ona przynosi. Kiedy przychodzi klęska to najwięcej cierpi moje „ego” sfrustrowane, że musi zrezygnować ze swojego, co przecież „słusznie mi się należało”. Jakże mi trudno przyjąć życie z jego blaskami i cieniami, jak trudno przyjąć bliźniego z jego zaletami i wadami. Tak często coś jest nie tak, coś nie pasuje, coś nie według mego wzoru. Tylko że tak się nie da żyć. Jedynym wyjściem wtedy jest ucieczka. Samotna. Albo nie, we dwóch, żeby było z kim się poużalać.
Lecz zawsze dogania mnie Nieznajomy. Wydaje się zupełnie niezorientowany w sytuacji i pyta o powody mojego smutku. To kluczowy moment, bo mogę wtedy odkorkować swoje wnętrze i je „przewietrzyć” wypowiadając swój ból i zawiedzione nadzieje. To pierwszy krok do uzdrowienia. Kiedy czuję, że nic mi nie idzie i blokuję się w sobie, na modlitwie potrzebuję wypowiedzieć to, co mnie boli, dusi, zamyka.
A potem dostaję cudowną lekcję przyjmowania życia, godzenia się z nim, a nade wszystko – lekcję jego sensu, którego w danym momencie nie rozumiem. Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć? Czyż właśnie to, co się wydarzyło, nie miało się stać? Ciągle nie rozumiem, ciągle czuję się ofiarą, której należy współczuć, bo „zły świat” lub „źli ludzie” mnie skrzywdzili. Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć? – brzmi mi ciągle w uszach. I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im…
Mojżesz wszystko miał w życiu pod górkę. Urodził się i nie było wiadomo, czy przeżyje. Później trafił niby cudowne dziecko na dwór faraona. Ale krótko potem zabija człowieka w imię swojej wizji zbawienia Izraela. Musi uciekać i traci to, co za darmo i niezasłużenie dostał. Ale potem, kiedy już życie mu się ustabilizowało na wygnaniu, kiedy ma rodzinę i spokojne życie… ma wrócić w to miejsce trudu i wyroku, by naprawdę wyzwolić Izraela. Ma wrócić pod swój osobisty krzyż, gdyż tylko tam jest wolność.
W tym, od czego uciekam jest moja wolność i wybawienie. Tylko tam mogę znaleźć Boga, który umarł wraz ze mną. To dlatego On mnie zawraca z drogi i poprzez rozpalenie serca pokazuje mi sens mojego cierpienia i bólu. Bo celem mojego życia nie jest ucieczka, lecz Miłość. A Miłość najpełniej pokazała się na krzyżu i w zmartwychwstaniu. Kiedy uciekam od mego życia, takiego, jakim ono jest (z jego cierpieniem, krzyżem, odrzuceniem), to uciekam zarazem od Boga, radości, pokoju serca, szczęścia… Opuszczając siebie, opuszczam także Boga. I zostaję sam, sfrustrowany, smutny i skazany na ciągłe uciekanie.
Dziękuję Panie, że mnie doganiasz i poruszasz serce. Dziękuję, że pokazujesz mi sens moich ran, cierpienia, odrzucenia, krzywd jakie mnie w życiu spotkały. Ten sens jest tylko jeden – Miłość, która sprawia, że istnieję i jestem tym, kim jestem. Daj mi jedynie miłość Twą i łaskę, a to mi wystarczy. Amen.
„W tym, od czego uciekam jest moja wolność i wybawienie.”
To paradoksalne stwierdzenie ale zaczynam przez nie rozumieć dużo jaśniej. „W tym od czego uciekam..”
Uciekam od tego co dla mnie jest trudne-nie na rękę, od tych którzy w jakiś sposób przypominają mi mnie samego, od trudności którym wreszcie mam stawić czoło. Uciekam od mojego własnego krzyża, który czeka w tym wszystkim. Jeśli go przyjmę i wezmę to da mi wybawienie. Kiedy przestanę się odwracać i uciekać a zacznę przełamywać się to w konsekwencji odzyskam wolność.
Mam tylko jeden problem, o którym piszesz w kolejnym temacie. Jak coś nie wychodzi przez noc to zaczynam desperacko kombinować po swojemu i wracam do starych zwyczajów. I tu jest pytanie o ufność. Czy to trzeba spędzić bezowocna noc bez połowu aby zmęczony zacząć wsłuchiwać się w Jego słowa?
Czuję że znalazłem odpowiedź na trapiace mnie od jakiegoś czasu pytanie. Chwała Panu!
W tym, od czego uciekam jest moja wolność i wybawienie
poprzez rozpalenie serca pokazuje mi sens mojego cierpienia i bólu. .
Bo celem mojego życia nie jest ucieczka, lecz Miłość.
Miłość do samej siebie i całego stworzenia 🙂