Słowo – Ciałem
Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego. Łk 1, 26 – 38
Najpierw jakoś bardzo mnie dziś uderzyło to, że w powszechnej świadomości dzisiejsza uroczystość jest… świętem maryjnym. Nic bardziej błędnego! Boleśnie uprzytomnił mi to organista, który całą Mszę gał pieśni maryjne, robiąc nieomal nabożeństwo majowe. Dzisiaj przeżywamy jednak i uobecniamy Wcielenie Syna Bożego – przyjście Boga na ten świat. Dla mnie to ważniejsze od Bożego Narodzenia. Wtedy bowiem Bóg ukazuje się wobec świata, ale przychodzi de facto dzisiaj. To święto niezwykłej rangi, uroczystość w której czcimy wcielającego się Boga. Dodam tylko na marginesie, że jeśli ktoś chciałby mi zarzucić, iż widocznie „nie kocham Matki Bożej”, niech się nie fatyguje…
Poruszyło mnie dziś także to, że nieprzyjmowanie Wcielenia skutkuje nieprzyjęciem – w konsekwencji – całej historii zbawienia. Przypomniał mi się Piotr, który mówi Jezusowi, że „nigdy to na Ciebie nie przyjdzie” – gdy Ten mówi, w jaki sposób Bóg chce zbawić świat (przez mękę, krzyż i zmartwychwstanie Chrystusa). Nieprzyjęcie Wcielenia to nieprzyjęcie Bożego sposobu zbawiania świata – poprzez stanie się człowiekiem, przez przyjęcie ludzkiego ciała. Innymi słowy przez niezwykłe uniżenie się Boga, przez pokorę, do której nigdy w życiu nie doskoczę. Tak kochać i tak uniżyć może się tylko Bóg! Boską rzeczą jest mieć taką pokorę i tak się uniżyć, by będąc największym stać się najmniejszym – można sparafrazować słowa św. Ignacego.
Bóg nie zmęczył się długą historią grzechu człowieka, lecz postanawia Go zbawić. To całkowicie wolna i darmowa, wypełniona miłością (i niczym innym) inicjatywa Boga. Bo to nie człowiek po grzechu próbuje naprawić sytuację. To nie człowiekowi przychodzi na myśl, by jakoś to wszystko naprawić, zmienić siebie czy coś podobnego. To Bóg wychodzi z inicjatywą, i to już w raju, by zbawić człowieka. A teraz… nadeszła pełnia czasu i Bóg dokonuje tego przez Wcielenie. Staje się człowiekiem, bym ja stał się Bogiem – jak to pięknie ujął jeden z ojców Kościoła. Od strony Boga dzieje się własnie to. A od strony człowieka?
Tu pojawia się pokorna Służebnica Pana – Maryja. On ją sam wybiera, dlatego staje się Służebnicą. Maryja służy Bogu i służy nam, ludziom. Porusza mnie jej pokora, która ujawnia się najpierw przez zasłuchanie w Słowo Boga (przekazane jej przez anioła), a potem przez posłuszeństwo temu Słowu. Ja tak nie potrafię. Zbyt często robię po swojemu i mam swój plan na poukładanie wszystkiego w życiu. Brakuje wtedy miejsca na wejście Boga. Każdy mój grzech, nawet najmniejszy, mówi mi o moim tylko planie i nieprzyjęciu Słowa. Maryja jest dla mnie wzorem pełnego człowieka, takiego, jakiego zamierzył Bóg. Maryja tak bardzo jest zasłuchana, tak bardzo pokorna i przyjmująca Boga, że staje się On w niej Ciałem. To też moje powołanie – mam stać się Ciałem Chrystusa. Mam być jak drugi Chrystus, On ma się we mnie wcielić. Czy tak rzeczywiście jest? Ileż jeszcze brakuje do tego z powodu mego oporu i buntu…