Pragnienie
O, gdybyś znała dar Boży… J 4, 5 – 42
To ewangelia o mnie. Bardzo o mnie. Identyfikuję się z tą kobietą samarytańską. Przychodzi do studni zupełnie nie w porę. Bo kto chodzi czerpać wodę w tamtym rejonie w południe? Być może idzie za pragnieniem. Ale nie wie czemu, bo przecież nie spodziewa się tam nikogo spotkać. Idzie sama, choć po wodę chodziło się w jakiejś wspólnocie i to pod wieczór, kiedy skwar południa mijał.
Spotykam Jezusa, który mówi mi o swoim pragnieniu. Ale ja Go nie słucham. Mam swój pomysł, stawiam przeszkody. Najpierw w ogóle dziwię się, że ze mną, grzesznikiem, chce rozmawiać. Bo przecież Żydzi i Samarytanie nie rozmawiają ze sobą, omijają się szerokim łukiem. Potem, kiedy jednak On się nie zraża i mówi o wodzie żywej… wtedy czuję, że poruszają się we mnie najgłębsze pragnienia. A On nie przestaje mówić… Tylko że znów stawiam opór, bo przecież On nie ma czerpaka, a studnia mojego serca jest bardzo głęboka, mam wrażenie, że bez dna. Trochę tak, jakbym chciał Mu to wybić z głowy i mówił Mu: czy Ty w ogóle możesz zaspokoić pragnienia mojego serca? Kim Ty jesteś?
I wtedy następuje coś, czego się nie spodziewam. On mówi o moim grzechu. Bierze za rękę prawdę o mnie, którą zamknąłem w najgłębiej położony lochu mnie samego i wyprowadza ją na wolność. Trudno mi nawet nazwać, jak się czuję. Ktoś obnaża moją słabość. Tylko że… nie czuję zażenowania, nie czuję wstydu. Kim Ty jesteś?
Tak, aby moja studnia została zalana żywą wodą miłości potrzebuję stanąć w prawdzie o mnie. A prawda jest jedna: jestem grzesznikiem! Miałem „pięciu mężów”, i teraz też jednego, który nie jest jednak moim „mężem”. Owi mężowie to nic innego jak moje bożki, grzechy, niewierności. To naga prawda o mnie. Dlatego szukam żywej wody o niestosownej porze. Dlatego jestem sam. Ciągle głodny, spragniony miłości. A może bardziej… Miłości! Bo to ON chce być Oblubieńcem mojej duszy. Ilu bym nie miał do tej pory „mężów”, MĄŻ może być tylko jeden – mój Bóg i Pan. Dlatego chodzę ciągle spragniony, szukam nie tam, gdzie mogę znaleźć. Widzę, że wiele grzechów popełniam nie dlatego, że jestem zły, złośliwy czy że robię to specjalnie. Popełniam je z głodu. Popełniam z pragnienia, by naprawdę zaczerpnąć ze źródła żywej wody i już nigdy więcej nie pragnąć.
Tylko że tak często zamiast podejść do studni mego serca, usiąść na jej brzegu i porozmawiać z Nieznajomym, ja wolę siedzieć zamknięty w sobie. Potrzebuję wyjść, choćby w południe, by spotkać się z Nim. Bo przecież w południe, o szóstej godzinie przebito Jego serce i wypłynęła krew i woda – źródło życia! Dlaczego tak często chcę sam? Dlaczego tak mało wierzę w miłość? Dlaczego zamiast Męża mojej duszy, wiąże się z bożkami? Boże, przyciągnij mnie do studni…
…nie potrafię odnaleźć czego tak naprawdę pragnę, oprócz Boga wszystko inne niczym mi się zdaje. Pracuję 3 rok, tam gdzie pracuję i pomimo tego, iż narzekać specjalnie nie mogę, bo i ludzie są uprzejmi i płacą mi regularnie i wolnego mam nie mało, to jednak nie znajduję wewnętrznej radości z tej pracy i czynię wszystko niejako z obowiązku. Ne wiem w jakim stanie do końca żyć, bo małżeństwo o którym kiedyś marzyłam, nie jest już moim marzeniem, kiedy poznałam Boga, samotność do końca mi nie służy, bo zamykam się w sobie a zakon- zdaje mi się, że do niego nie dorastam, tak słabą jestem i to nie ze względu na grzeszność samą, ale i fizycznie słabą jestem. Kiedyś miałam pasję i również, kiedy doświadczyłam Pana, przestała być już pasją… Niczego nowego nie odnajduję, prócz Boga samego… i jak tu mu służyć…? Czy możliwe, by poza Bogiem niczego już nie pragnąć, czy też nie potrafię dostać się do tych pragnień? JUT
Spotykam Jezusa, który mówi mi o swoim pragnieniu.
Jezus mi mówi …..a ja odkryłam głód i pragnienie Boga i miłości.
Powoli moje pragnienia i głody, BÓG zaspakaja. Tylko czy ja umiem słuchać ? wyczekiwać ? i być cierpliwa…
„Stawiam opór, bo przecież On nie ma czerpaka, a studnia mojego serca jest bardzo głęboka, mam wrażenie, że bez dna. (…) I wtedy następuje coś, czego się nie spodziewam. On mówi o moim grzechu. Bierze za rękę prawdę o mnie, którą zamknąłem w najgłębiej położony lochu mnie samego i wyprowadza ją na wolność. Trudno mi nawet nazwać, jak się czuję. Ktoś obnaża moją słabość. Tylko że… nie czuję zażenowania, nie czuję wstydu. Kim Ty jesteś?”
Dziękuję za ten tekst. Pozwolił mi przeżyć ponownie, jeszcze raz uświadomić sobie jak WIELKI JEST BÓG… Jak cudowny w swoim przebaczeniu i wychodzeniu naprzeciw moim najciemniejszym słabościom z bezwarunkową miłością…
Kiedy ja tak często przekreślam siebie i nie daję sobie szansy, On przychodzi zdecydowanie, gwałtownie, ale i z ogromną czułością, pragnieniem głębokiego i uzdrawiającego serce spotkania ze mną. I to niezwykłe, bo choć obnaża trudną prawdę o mojej grzeszności, nie czuję wstydu, zażenowania, ale otwarcie się na przestrzeń wolności i miłości, którą przynosi.
Boże, daj mi zawsze w Tobie, tylko w Tobie, zaspakajać największe głody i pragnienia mego serca!