Twarzą w twarz
A Pan rozmawiał z Mojżeszem twarzą w twarz, jak się rozmawia z przyjacielem. Wj 33, 7 – 11; 34, 5 – 9. 28
Pozazdrościłem dziś Mojżeszowi. Zresztą, trudno mi było sobie wyobrazić taką rozmowę, bo przecież nie wiem, jaką twarz ma Bóg. Jedyne, co mogę sobie wyobrazić, to ludzka postać Syna Bożego – Jezusa Chrystusa. Nic więcej.
Pomyślałem jednak, że ja również mogę spotykać się z Bogiem twarzą w twarz i rozmawiać z Nim jak z przyjacielem. Oczywiście, tak w pełni to twarzą w twarz spotkam się z Nim dopiero w niebie, tak jak wszyscy wierzymy. Ale zapytałem siebie, co może dla mnie dzisiaj oznaczać spotkanie twarzą w twarz? I przyszło mi na myśl ważne wydarzenie z życia ludzkości – grzech pierwszych rodziców. Do tego momentu Człowiek chodził sobie po rajskim ogrodzie i rozmawiał z Bogiem twarzą w twarz. Nie bał się swojego Stwórcy i Ojca. Ale po grzechu? Człowiek ukrywa swoją twarz, chowa się po krzakach i ucieka przed Tym, który jest dla niego wszystkim.
Czy słusznie postąpili pierwsi rodzice po grzechu? Jak zanotował autor natchniony, sami wyznali Bogu, że się przestraszyli i dlatego uciekli. I ja z lęku uciekam przed Bogiem. I ja z lęku chowam przed Nim moją twarz. Z lęku i wstydu. Z lęku i wstydu, a czasem też z pychy. Wszystko miało być inaczej. Patrząc jednak na to, jaki jest Bóg, jaki On sam przedstawia się w Biblii, jak bardzo pokazuje swoje łaskawe i miłosierne Oblicze – być może niedobrze zrobili Adam i Ewa, że uciekli w krzaki. Inaczej by to wyglądało, gdyby skruszeni i zawstydzeni pokazali Bogu swoją twarz, nie uciekali przed Nim. Czyż jako miłosierny Ojciec nie pokazałby im swego kochającego Oblicza? I tak to uczynił. Przecież nie zgładził człowieka w tym samym momencie, nie powiedział sam do siebie, że Jego projekt się nie udał i trzeba zacząć od nowa. Tak, zacząć od nowa, ale z tym samym słabym i grzesznym od teraz człowiekiem.
Ten lęk jest i we mnie zaszczepiony. Boję się Boga. Boję się spojrzeć Mu w oczy, kiedy coś zepsuję, kiedy upadnę, popełnię grzech. Boję się, choć nie wiem czego: Potępienia? Kary? Boję się przyznać do moich słabości, do ciemnych stron mojego życia, do tego, co wstydliwe, co we mnie wadliwe. Boję się stanąć z tym wszystkim w świetle i prawdzie przed Nim. A przecież na tym polega również relacja przyjaźni. Przyjaciel to ktoś, kto wie o mnie wszystko i mnie nie opuszcza. Wie o mnie nawet te najczarniejsze zdarzenia z historii mego życia. I mnie nie opuszcza. Nie potępia. Wyciąga ku mnie rękę, by mnie podnieść z tego bagna, w które wdepnąłem.
Zazdroszczę Mojżeszowi rozmowy z Bogiem twarzą w twarz, jak z przyjacielem. Ale ja też tak mogę. I nawet czując lęk, chcę go przełamywać, by stawać przed Bogiem taki jaki jestem – nagi i poraniony przez zło i ciemność. Na razie widzę parę sfer mego życia, gdzie trudno mi wyjść z krzaków, gdzie uparcie próbuję się ukryć. Nie tylko przed Bogiem, ale nawet przed samym sobą. Czuję jednak, że nie da się tak dłużej, że to nie prowadzi mnie do niczego dobrego. Chcę wyjść i zaufać memu Ojcu. Chcę skruszony, w pokorze spojrzeć Mu prosto w twarz. Chcę podnieść moją głowę, by Bóg mógł spojrzeć prosto w moje oczy. A wiadomo, że oczy są drzwiami do duszy. Chcę dać Mu się poznać, by Jego miłujący wzrok prześwietlił mnie, aż do najciemniejszych zakamarków mojego istnienia. Wtedy stanę się zdrowy. Wtedy będę uleczony i zbawiony. Dokona tego On, mój Pan i Zbawca, Przyjaciel.