Wejść w kryzys
Ja pójdę tam z tobą i Ja stamtąd cię wyprowadzę… Rdz 46, 1 – 7. 28 – 30
Porusza mnie dziś jedna, ważna dla mnie rzecz. Bóg mówi do Izraela, by bez obawy szedł do Egiptu. A przecież wiemy, jak Żydzi byli tam traktowani przez kolejne 400 lat. Stają się niewolnikami i dopiero interwencja Boża wyprowadza ich z tej niewoli. Ale teraz… to sam Bóg potwierdza Izraelowi, że dobrze robi idąc tam.
Od czasu do czasu wracają mi słowa, które usłyszałem na jakichś rekolekcjach: Bóg człowieka wprowadza w kryzys, przez kryzys go przeprowadza i na końcu z kryzysu wyprowadza. Ta sytuacja wydaje mi się ma miejsce dzisiaj. Bóg daje odwagę Izraelowi, by poszedł do Egiptu, choć wie, co spotka tam jego potomków. Dlatego dopowiada: Ja stamtąd cię wyprowadzę… Dość podobnie brzmią mi słowa z dzisiejszej Ewangelii, kiedy Jezus posyła nas jak owce między wilki (Mt 10, 16 – 23). Bo co by się stało, gdyby pasterze posyłali swoje owce naprzeciw wilków? Przecież one nie mają szans. Są owcami. Ale Jezus to właśnie mówi: Idźcie, jesteście owcami, Ja Jestem Pasterzem, i Ja was posyłam między wilki. Bez sensu? Tak. Ale to Boża logika, nie ludzka. Podobnie widzę posłanie Izraela do Egiptu.
Zastanawiałem się – po co? Po co mają iść do Egiptu, po co Bóg „pcha” ich w sytuację kryzysową, z której potem będzie ich wyprowadzał? Mówi do Jakuba, że tam, w Egipcie, uczynię cię wielkim narodem. A te słowa to nic innego jak powtórzenie błogosławieństwa, które Bóg wypowiedział do Abrahama i które jest ważne na wszystkie pokolenia. A więc… ta sytuacja kryzysowa służy Bogu do tego, by Jego obietnica mogła się spełnić, by Jego błogosławieństwo z całą mocą się spełniło. Bo gdyby nie poszli do Egiptu to ten mały ród Jakuba nie miałby szans się rozwinąć, wszak panował głód. Staliby się nic nie znaczącym klanem, być może skazanym na wymarcie. A przecież Bóg obiecał, że staną się wielkim narodem, że ich potomstwo będzie liczne jak gwiazdy na niebie i jak morski piasek.
Zdałem sobie sprawę z jednego – Bóg rzeczywiście wprowadza mnie w kryzysy, ale również przez nie przeprowadza i z nich wyprowadza. A to wszystko po to, by Jego obietnice względem mnie się wypełniły. To po to, by Jego błogosławieństwo na zawsze spoczęło na mnie. Zbyt często narzekałem na Boga i pytałem Go, dlaczego mi to robi. Ale to niewłaściwe pytanie (nigdy nie dostałem odpowiedzi). Tu chodzi o to, by kryzys był miejscem mojego spotkania z Bogiem i całkowitego zaufania Mu. To On jest Bogiem, On jedynym Zbawicielem. Kiedy kombinuję po swojemu, to tak wiele rzeczy wydaje mi się niemożliwych do zrealizowania. To On jest Zbawicielem, On nie wypuszcza mnie ze swojej ręki, On czuwa nad tym, by kryzys był dla mnie czasem wzrostu i pogłębiania nie tylko wiary, ale również mojego człowieczeństwa – by moje życie stawało się coraz bardziej „pełne”. Oczywiście, to wszystko się wydarzy, jeśli na to pozwolę, jeśli wchodząc w kryzys chwycę rękę, którą On mi podaje.
Bo tu nie chodzi o to, by kryzys był jak najłagodniejszy, by Bóg dał mi pełne poczucie bezpieczeństwa, a najlepiej by wyłożył dywan na całą ziemię, bym nie tylko nie uraził nogi o jakiś kamień, ale by było wygodnie, spokojnie i przyjemnie. Tu chodzi o to, bym uwierzył, że we wszystkim, co mnie spotyka, Bóg nie wypuszcza mnie ze swej dłoni. Chodzi o to, bym Mu zaufał, bo On ufa mi od początku.
Chodzi o to, bym przestał się wreszcie szamotać, tupać nogą i się obrażać – bym całe moje życie złożył w Jego ręku.
aż się przeraziłam…
W trudnych momentach to jest to, o czym najszybciej zapominam- to, że On nade mną czuwa, że nie wypuszcza mnie ze Swojej dłoni. A świadomość tego faktu niesamowicie pomaga i daje pokój… Dziękuję 🙂