Woń Chrystusa
A dom napełnił się wonią olejku. J 12, 1-11
Maria namaściła Jezusa bardzo drogim olejkiem. To jej dar miłości. Miłości, która nie kalkuluje, czy się opłaca, nie przeliczającej wszystko na pieniądze czy inne beneficja.
Jezus przyjął jej dar. A dom napełnił się wonią olejku.
Co ja mógłbym dać Jezusowi? Jakim olejkiem ja mógłbym namaścić Jezusowi stopy?
Jedyny, jaki mi przyszedł, to olejek mojego życia. To ja sam. Nie mam nic innego do dania mojemu Bogu, od którego wszystko pochodzi, jak siebie samego.
Ale we mnie, oprócz niezliczonej liczby Jego cudów, jest we mnie również grzech, słabość, kruchość, nędza, lęk, a nawet złośliwość i rozmaita podłość. Czy On przyjmie mój dar?
Uświadomiłem sobie, że tak. On chce mnie w całości. Jego Miłosierdzie jest zakochane do szaleństwa w mojej nędzy. Ja tego absolutnie nie rozumiem. Chciałbym być już ułożony, poukładany, taki wypiękniony, wypachniony – by do Niego przyjść. Ale taki nie jestem. A On pragnie mnie teraz. Nie jak już będę gotowy, wypachniony i wypiękniony. Sam z siebie i na tym świecie nigdy taki nie będę. On chce mnie TERAZ.
I kiedy ja dam Mu siebie, kiedy ja dam Mu mój olejek, wtedy On dam mi swój zapach.
Bo chodzi o to, bym dał Mu mój zapach, a wziął od Niego Jego zapach. Pisze o tym choćby św. Paweł (2 Kor 2, 14-17):
„Lecz Bogu niech będą dzięki za to, że pozwala nam zawsze zwyciężać w Chrystusie i roznosić po wszystkich miejscach woń Jego poznania. Jesteśmy bowiem miłą Bogu wonnością Chrystusa…”
Jaką woń roznoszę po świecie? Czy to woń miłości? Czy może kalkulacji? A może jeszcze czegoś innego?
Czy pachnę Chrystusem?