Ta od złych duchów
Maria stała przed grobem płacząc. J 20, 11 – 18
Intryguje mnie dziś mocno Maria Magdalena. Prawie pół dzisiejszego tekstu mówi o jej płaczu. W tym staniu przy grobie widać jej wielką tęsknotę za Jezusem. Ona naprawdę Go kochała. I to taką miłością, o której ja mogę tylko pomarzyć. Nie dlatego, że nie chcę. Po prostu nie potrafię.
Ta jej miłość jest tak wielka, że jest gotowa stać się nieczystą, byle tylko móc zobaczyć i dotknąć ciało Jezusa. Bo już nic więcej jej nie zostało. W sumie, to nic jej nie zostało, oprócz wspomnień, bo ciała też nie ma. Jej miłość stała się teraz najuboższa na świecie. Kocha, płacze, tęskni nie mając absolutnie nic. Nawet ciała, na które mogłaby popatrzeć. A potem, kiedy przychodziłaby do grobu, wiedziałaby, że to ciało tam jest. Ale go nie ma.
Dużo rozmyślałem dziś nad tajemnicą jej miłości do Jezusa. Ta miłość mnie mocno przyciągała. Nie wiem, czy odkryłem jej sekret, jednak patrząc na moje życie czuję, że coś w tym jest. Otóż przypomniało mi się, że Maria Magdalena to ta kobieta, z której Jezus wyrzucił siedem złych duchów (Mk 16, 9). Czy była opętana? Nie wiem. Starożytni złym duchom przypisywali nie tylko opętania, ale również wiele chorób. Doszedłem jednak do wniosku, że Jezus, wyrzucając owe złe duchy, zniszczył w niej przeszkodę, barierę, która blokowała ją na miłość. Odtąd mogła przyjąć miłość Boga i odpowiedzieć na nią najlepiej jak potrafiła.
Zauważam u siebie różne „demony”. Chodzi mi o te wszystkie momenty, kiedy czuję się zablokowany na miłość. Zarówno na jej przyjęcie, jak i ofiarowanie. Jest we mnie wiele lęków. W tak wielu sytuacjach boję się o siebie, boję się zawalczyć o prawdę, o dobro, o bliźniego. Tak wiele osób, miejsc, rzeczy jest dla mnie atrakcyjniejszych od Boga. Nie zawsze, ale częściej, niż bym chciał. Moje demony stają się aktywne w różnych momentach dnia, w różnych sytuacjach, przy różnych osobach. Włączają się szczególnie wtedy, gdy widzą, że ich „dobro” jest zagrożone. Kiedy jest szansa wyjść z lęku, odpowiedzieć miłością na miłość, a szczególnie odpowiedzieć miłością na niesprawiedliwość – wtedy moje „demony” uaktywniają się ze zdwojoną siłą.
Wiem, że sam niewiele mogę. Oprócz tego, by oddawać Bogu coraz bardziej przestrzeń mojego serca. To wszak Jezus wyrzucił z Magdaleny jej demony i to samo chce uczynić we mnie. W niej ta miłość urosła do takich rozmiarów, że nie bała się iść za Nim aż pod krzyż. Ja zbyt często uciekam spod niego. Już od jakiegoś czasu proszę Boga na modlitwie, by uczył mnie przyjmować Jego miłość i na nią odpowiadać. By niwelował te różne bariery, które odnajduję w sobie, a które blokują mnie na Boga i bliźniego. Chcę, by Jego miłość rozlała się we mnie szerokim strumieniem, by wypełniła wszystkie zakamarki mego życia. Przykład Marii Magdaleny, idącej krok w krok za Jezusem, bardzo mnie pociąga. Też tak chcę. I wierzę, że On wyrzuca powoli wszystkie moje demony, jeden po drugim. Jest delikatny wobec mnie, ale stanowczy wobec demonów. Widzę to po owocach w moim życiu. Ale to niszczenie przeszkód i wypełnianie mnie miłością ciągle trwa. Niech Jezus będzie w tym dziele uwielbiony!
Dziękuję. Bóg zapłać księdzu.
Dziękuję.
„niszczenie przeszkód i wypełnianie mnie miłością ciągle trwa.” Tak bardzo prawdziwe są te słowa. Nieustannie Jezus dotyka mnie i daje tę miłość , i uczę się powoli tej miłości, bardzo powoli …