Modlitwa jest życiem!
Jezus przyszedł do pewnej wsi. Łk 10, 38 – 42
Najpierw uderzyło mnie to właśnie zdanie – Jezus przychodzi w gości. Bo tu się wszystko zgadza. To Bóg przychodzi do człowieka, nie czeka, aż ten do Niego przyjdzie. Tyle kilometrów zrobił Jezus po Palestynie wychodząc do człowieka. Ale… przypomniałem sobie, co choćby św. Teresa od Jezusa mówi o Bogu. Porównuje duszę do wewnętrznego zamku (twierdzy), gdzie Bóg przebywa w centralnej komnacie (Św. Teresa, Twierdza wewnętrzna, Mieszkanie 1, rozdz. I, 3) . A my przychodzimy do Niego, zbliżamy się coraz bardziej pokonując kolejne pierścienie pokoi. To Bóg przychodzi, czy ja przychodzę? A może jedno i drugie? Porusza mnie w tym wszystkim chyba to, że Bóg przychodzi do mnie nie z zewnątrz, lecz ze środka mnie. Z tej najintymniejszej i najbardziej ukrytej komnaty mego serca. Chce się ze mną spotkać – we mnie, w moim „domu”! Więc aby z Nim porozmawiać potrzebuję pokonać drogę… do swego serca.
Maria i Marta są we mnie. Jest i tęsknota za tym, by siedzieć u stóp Pana, jest również działanie, aktywizm. Obie te rzeczywistości mają być w równowadze. Nie odczytuję słów Jezusa skierowanych do Marty jako reprymendy, a już tym mniej potępienia. Jezus nie chce pokazać, co jest ważniejsze, lecz co jest pierwsze! A pierwsza dla chrześcijanina ma być postawa ucznia, czyli siedzenie u stóp Pana i słuchanie. Z tego bierze się potem działanie. Maria, która taką właśnie postawę przyjęła pokazuje z jednej strony pokorę przed Bogiem (siedzi u Jego stóp), a z drugiej – posłuszeństwo Jezusowi. Bo ze słuchania rodzi się posłuch. Marta zaś, choć przyjmuje gościa do domu, zostawia Go samego i krząta się wokół innych spraw. A kiedy jej napięcie sięga zenitu i nie wytrzymuje – wtedy staje nad Jezusem (nad Bogiem) i wylewa na Niego swój żal, krzywdę, cierpienie i to, czego nie potrafi ogarnąć – obarczając Go za to winą. Marta trochę z pozycji „wyższości” traktuje Jezusa (choć to nie On miał jej pomóc, lecz Maria).
Moja modlitwa ma być pokorna. Ma być w pierwszym rzędzie siedzeniem u stóp Pana i słuchaniem Go. Z tego rodzi się ład mego życia, z tego rodzi się moje działanie. Inaczej pędy życia porwie mnie, uczyni rozdrażnionym, nerwowym i nieogarniającym rzeczywistości. Będę miał wtedy pretensje do wszystkich, narzekanie i krytykę. Nic mi się nie będzie podobać, a Boga obarczę za to winą. A tymczasem jest tak, że modlitwa nie jest dodatkiem do mojego życia, nawet najważniejszym dodatkiem. Ona jest samym życiem! Jest tym nurtem żywej wody, który zasila całe moje życie, daje mi odpocznienie i owoce. Tak „odżywiony” mogę z pokojem serca i wiarą iść w świat i działać. Wtedy modlitwa przenika moją wszelką aktywność, wzmacnia moje siły, a moje działanie będzie mnie prowadzić do modlitwy. Cudowna wymiana, wspaniałe uzupełnianie się. Moje życie stanie się jedną wielką harmonią – przepiękną muzyką, którą Bóg będzie czynił w moim sercu.
A stanie się tak, jeśli spotkania z Bogiem będę szukał w moim sercu oraz kiedy nie zapomnę, że pierwsze to siąść z pokorą u stóp Pana i słuchać, by potem być Jego słowu posłusznym i wypełnić je.
„Modlitwa jest samym życiem” – gdzieś w środku czuję to całą sobą, a jednak nie potrafię tak żyć. Pragnę a ciągle się gubię…
Dzięki za wskazówkę, by szukać Boga w sobie, to nie jest łatwe.
Panie Jezu wspieraj moje „usiłowania”, bardzo proszę.
Dziękuję za Ojca rozważania. Dobrze poczytać kogoś, kto żyje Słowem na co dzień i chce się tym dzielić. Szczęść Boże! 🙂