Stajenka
A wszyscy, którzy to słyszeli, dziwili się temu… Łk 2, 15 – 20
W tym roku jest inaczej, niż w poprzednie. Nie udało mi się posprzątać pokoju na święta. I to nawet nie dlatego, że nie było czasu. Moją „celę” można ogarnąć z grubsza w 15 minut, a tak trochę bardziej konkretniej w pół godzinki. Po prostu nie posprzątałem. Ale nic mi nie zasłania widoku z okna, a o kurz też się nie potykam.
Normalnie byłbym tym zaniepokojony. Mieszkający w mojej głowie perfekcjonista nie pozwoliłby mi spokojnie żyć. Ale teraz… oprócz wszystkiego innego, przyszła mi na myśl stajenka. Może nawet była to grota. Ale cokolwiek to było – tam Pan Jezus się urodził. W olbrzymiej prostocie i ubóstwie, które mnie fascynuje. Tylko, czy to tak miało być? Wszak szukali miejsca w gospodzie, wszak Józef na pewno myślał o innym, lepszym miejscu. To była absolutna ostateczność – według mnie – w ogóle nie brana pod uwagę! A jednak. Została jakaś szopa za miastem (albo i w mieście), może była to grota, a może coś pomiędzy. Nieważne.
Ważne jest to, że mam wątpliwości, czy Maryja z Józefem mieli czas, by ową stajenkę przygotować. Wymyć okna, przeprać firanki, odkurzyć i zmyć podłogi, wytrzepać dywany i takie tam, przedświąteczne… Wyobrażam sobie pajęczyny w narożnikach, słomę, siano i tym podobne frykasy. Nie mieli czasu posprzątać. Nie mieli czasu się przygotować.
A ja tak często chcę mieć wszystko zabezpieczone, żeby mnie nic nie zaskoczyło. Ja tak często próbuję przekombinować, przesadzić. Tak często pragnę życia „sterylnego” i uporządkowanego, zabezpieczonego na wszelkie możliwe sposoby. Być gotowym na wszystko. Nie mam na myśli brudu w pokoju czy w życiu. Mój pokój to tylko pretekst do głębszej refleksji. Czy ja posprzątam czy nie… Pan i tak się narodzi! On chce przyjść, więc przychodzi. Nie czeka, aż ja i świat będziemy poukładani. Nie czeka, aż wszystko będzie idealnie, sterylnie i jakoś tak. On tego w ogóle ode mnie nie chce.
Pociąga mnie prostota Jego przyjścia. Żadnych fajerwerków, żadnych cudowności (nie licząc paru Aniołów, którzy mogli pasterzy lekko zaniepokoić). Znak jest prosty: Matka z Dzieckiem położonym w żłobie. Moja codzienność też może być prosta i przesiąknięta Miłością. Nie musi być przekombinowana, jak to mój wielce logiczny umysł próbuje czasem ułożyć. Prostota zewnętrzna bierze się z prostego serca, które ma wrażliwość, by widzieć, słyszeć, czuć, dotykać, smakować Boga w szarej codzienności, ukrytego za prostymi, banalnymi „znakami” – łamanego chleba, nielubianego bliźniego, jakiejś słabości.
Bóg się wcielił. Jest więc obecny wszędzie tam, gdzie jest moje „ciało”. W Nim żyję, poruszam się i jestem – jak to ładnie ujął św. Paweł. Naucz mnie, Panie, prostoty, pokory i przyjmowania życia (a w nim Ciebie) takim, jakie Ono jest. A wszelkie zmiany? Niech się dzieją, ale tylko z Tobą!
Też bym chciała życia bez zaskoczeń. Tak bardzo pragnę życia uporządkowanego. To ostatnio był mój poważny problem – nieumiejętność radzenia sobie z brakiem stabilizacji. A przecież On Jest – w moim życiu. A wszelkie zmiany? Niech się dzieją, ale tylko z Nim!
Często Ojciec odpowiada na swoim blogu na moje problemy, o których przecież nic nie może wiedzieć. Taki drobny żart Ducha Świętego. Ale żeby zdjąć ze mnie ciężar winy za nieposprzątane mieszkanie (no, trochę ogarnięte) 🙂 .
Wiem, że to chaotyczny wpis, ale nie mogłam się nie podzielić radością. Nie ma Ojciec pojęcia, jak mi pomógł!