Przemienienie
Tam przemienił się wobec nich. Mk 9, 2 – 10
Jezus przemienia się wobec mnie każdego dnia. Codziennie dotyka mojego serca, przechodzi przez moje życie. Nie zawsze jestem na Niego wystarczająco wrażliwy, w zbyt wielu jeszcze momentach moje „tu i teraz” jest zbyt daleko od „tu” i od „teraz”. Ten tydzień obfitował w dotknięcia, czasem bardzo delikatne, a czasem mocniejsze. Mam wrażenie, że przeżycia tych ostatnich dni wpłynęły na to, tzn. uczyniły mnie bardziej otwartym na pojedyncze słowa, zdania…
W poniedziałek dotknęły mnie słowa „Miejsce to jest puste i pora już spóźniona” (Mt 14, 13 – 21). Te słowa uczniów pokazały mi, jak często widzę tylko pustkę i to, że (na coś) jest już za późno. Ale Bóg, nawet w tym, co mi się wydaje tak małym, że niewartym uwagi, dostrzega pełnię, która w Jego rękach jest zdolna nasycić wielu. Spóźniona pora odniosła mnie do przypowieści Jezusa o przyjacielu, który przychodzi o północy pożyczyć chleb. Już wszystko wydaje się za późno. Ale nie dla Boga. Puste miejsce i pora spóźniona… Bóg zawsze przychodzi o czasie, nawet gdy się mi wydaje, że się spóźnił i zawsze wypełnia to, co puste. Lecz czy ja naprawdę wierzę?
We wtorek z kolei zatrzymała mnie czwarta straż nocna (Mt 14, 22 – 36). To ostatnia straż przed porankiem, kiedy można odczuć ostatni akord ciemności przed światłością zorzy porannej. Czas przejściowy. Bardzo trudny i kiedy pamiętam nocne dyżury, to właśnie wtedy przychodził największy kryzys. Wtedy Jezus przychodzi, krocząc po jeziorze. W tym kontekście porusza mnie Jezus, który odprawia tłumy po wielkim „sukcesie” i zostaje sam w zapadających ciemnościach. Co robi? Modli się. W moich ciemnościach, moich kryzysach nierzadko zostaję sam. Jakbym chciał sam sobie ze wszystkim poradzić. Albo jakby mi się wydawało, że po wodzie mogę chodzić o własnych siłach. Wiara przeplatająca się ze zwątpieniem. Czwarta straż nocna to granica, okres przejściowy, bardzo trudny. I gdzie w tym wszystkim ja? Bo Jezus się modli. Jezus jest w relacji do Ojca.
Wczoraj znów zobaczyłem granice. To kobieta kananejska, którą Jezus chce odprawić (Mt 15, 21 – 28). On zbliża się do granic świata pogańskiego, ona zaś by spotkać się z Jezusem, potrzebuje przekroczyć własne granice. I nie chodzi tu o granice „obrażania się” na słowa o psach. To granica wiary, o której mówi Jezus. Bo wiara to przekroczenie granicy własnego komfortu, ambicji, powodzenia, swoich praw, przyzwyczajeń, „dogmatów”, poczucia bezpieczeństwa, a nawet swojej pobożności czy obrazu Boga. Tak. Bo i one nas mogą zatrzymać wpół drogi i nie pozwolić się spotkać z Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba – z Bogiem jedynym i prawdziwym, lecz z własnym wyobrażeniem, własną koncepcją, własnymi uczuciami. Dlatego wiara jest wejściem w ciemność, niepewność, chodzenie po wodzie czy pewnego rodzaju zuchwałość wobec Boga (jak ta kobieta). Czy naprawdę wierzę?
A dziś… Jezus bierze ze sobą uczniów na górę wysoką, bo to Jego inicjatywa, byśmy spotkali Boga, byśmy wchodzili na górę. Tam się przemienia. Jakoś szczególnie zwrócił moją uwagę lęk uczniów, którzy nie wiedzą, co mówią. Pragnę bliskości Boga i się jej zarazem lękam. Wiara wymaga odwagi, a ta jest nierozdzielnie złączona z moją słabością. Przemienienie Jezusa wprowadza mnie w ciemność wiary i próbę: pójścia za Jezusem dokądkolwiek pójdzie, gdziekolwiek mnie zaprowadzi i cokolwiek mi powie do wykonania. Wiara, że On jest ze mną zawsze i wszędzie, że jest w moim „tu i teraz”. Zadaję sobie w tych dniach pytanie: jak wygląda ta moja wiara, która ma być przeniknięta do szpiku Miłością i nadzieją?
Zauważyłam, iż od jakiegoś czasu rzadko zadaję Bogu pytania, gdyż owo „tu i teraz” czyli zwyczajna rzeczywistość, dzień po dniu projektuje okoliczności jeszcze wczoraj, przedwczoraj nieprzewidywalne i w nich właśnie odczytuję Boże prowadzenie, wolę Ojca, która często jest zaskakująca i z punktu widzenia człowieka – nie czyni życia łatwiejszym, lżejszym i przyjemniejszym ale nie trudno jest nie zauważyć również prawdziwego Celu i Sensu, do którego ponad wszystko warto zmierzać – tam jest tak cudownie, naprawdę nieziemsko cudownie. Chodź bywamy utrudzeni, bardzo niekiedy, idziemy przecież wieczną drogą Zmartwychwstania, drogą Miłości silniejszej niż śmierć.
Gdybym miała odpowiedzieć na ostatnie pytanie nie musiałabym się zastanawiać, zrozumiałam niedługo po czasie, kiedy to Bóg przemówił na tyle głośno i bez najmniejszej wątpliwości, iż to On Sam, widząc i rozumiejąc dramat człowieka, który nie mógł zrozumieć sensu miażdżących doświadczeń. W końcu zlitował się i nad moją nędzą… rzeczywistość nie aż tak bardzo się przemieniła się ale ja powstałam z martwych -;) i poczułam się bardzo umocniona, także – by absolutnie nie próbować weryfikować swoich najczystszych wewnętrznych wibracji w kierunku „ku światu” ale tym bardziej iść za nimi, jeszcze staranniej je pielęgnować, choćby nawet bardziej bolało.
Było to właśnie „o czwartej straży nocnej” w moim życiu. To ów moment – szczególnie silne przeniknięcie do szpiku Miłości i nadziei… a później zdałam sobie sprawę, że usłyszałam Słowa, które najpierw mnie przeraziły lecz już niebawem zalały niewyobrażalnym pocieszeniem-obietnicą, najważniejsze koło ratunkowe w moim życiu Bóg rzucił mi 1 stycznia 2014 r. około południa poprzez Swoje Słowo. Nigdy wcześniej nie wątpiłam, że ostatnie Słowo zawsze należy do Boga, choć już chyba przestawałam liczyć na jakiekolwiek sprzyjające wydarzenia, zmianę losu. Tym bardziej poczułam niewypowiedzianą ulgę, nie dające się wyrazić przytulenie. To spotkanie z żywym Bogiem, tym razem jednoznacznie oczywiste – zanurzyło mnie w oceanie niewyrażalnej głębi najpiękniejszych doznań miłosnych, których Bóg pozwolił mi na tym etapie doświadczyć, by mimo swojej marności – oddawać Mu na tyle, na ile mnie uzdalnia. Oddałabym serce, żeby każdy mógł doświadczyć tak przemieniającego pocieszenia od Boga, jakiego ja doświadczyłam poprzez Izajasza – bardzo trudne dla mnie Słowo ale pokój serca, wielki pokój serca, o którym tak wiele się mówi rozlał się we mnie wraz z Jego przyjęciem i trwa nieprzerwanie mimo różnych zewnętrznych okoliczności – umocniło mnie to jeszcze bardziej w odczuwaniu potęgi wierności i niezgłębionym Miłosierdziu Boga.
Czułam, że wszystko, co wydarzało się wcześniej, właściwie od dziecka, od zawsze – m.in. miało doprowadzić do etapu pt.: „/…/ stają się nieważne ludzkie opinie, sądy, czy brak miłości. Gdy Jezus jest moim Umiłowanym Panem, wówczas to, co jest na świecie, ludzkie gierki i przepychanki i to, co świat uznaje za niezbędne do dobrego samopoczucia, staje się „śmieciem” (bardzo trafnie wyraził tak właśnie ten stan świadomości ks. Józef Pierzchalski) – tak też stało się w końcu w moim przypadku – Bóg zawsze Pierwszy i zawsze Jedyny nie tylko z powodu wierności przykazaniom ale przede wszystkim z głębokiej potrzeby serca, umiłowania Jego dla Niego Samego, które we mnie wszczepił kształtując i smagając -;) na drodze pielgrzymowania prze wyboiste dzieje własnej historii życia. Być może ten raz właśnie ten jeden raz, w pierwszy dzień nowego roku, zapowiadającego się na niewyobrażalnie znów trudny – Bóg wybrał na moment zwrotny w tej historii i Podarował pewność w zrozumieniu wcześniejszych doświadczeń. Ten jeden raz Pozwolił usłyszeć wręcz rozdzierający przestrzeń Głos. Nie było tym razem obrazów, snów itp. Był Głos – potężny, mocny, przenikający… czułam, że to Bóg Ojciec wwierca się w moje serce, myśli, że wszczepia w mój krwioobieg Swoją obietnicę na tyle mocno, by nigdy i żadne wątpliwości już jej nie zagłuszyły i tak się do dziś dnia dzieje…
PRAWDA przemiany dokonuje się tylko wobec…. NICH. Wobec rodziny, bliskich, przyjaciół Tylko druga osoba, która mnie zna widzi przemianę we mnie. ja sam nie jestem w stanie tego dostrzec, i ocenić, latwo o pomyłkę, nie to co naprawdę istotne i ważne.
zmieniam się przez odkrycie PRAWDY o sobie, odkrycie swego prawdziwegoJA- swej głebi gdzie jestem z Bogiem,miejsce gdzie zamieszkal we mnie Jezus Bógi Człowiek, gdzie może działać Duch św., który w mojej wolności i z radością prowadzi mnie w DRODZE, prowadzi do ludzi, prowadzi do Nieba – do spotkania Boga Ojca