Kryzys Wcielenia
Bóg posłał Anioła Gabriela… Łk 1, 26 – 38
Ta refleksja to z wczoraj. Bóg przychodzi na świat w sposób tak cichy, delikatny, ukryty, intymny. Nie wjeżdża na rydwanie przy dźwięku trąb, z połyskującym mieczem w dłoni dla wygubienia grzeszników (czyli kogo? Wszystkich!). Przychodzi jak lekki powiew wiatru, pojawia się w łonie Maryi ciszej, niż szum skrzydeł Archanioła Gabriela…
Przyjście Syna Bożego na świat jest związane z kryzysem. Chodzi o grzech. Być może kryzys to nie jest odpowiednie słowo, ale chciałbym go tu użyć. Bo grzech to w gruncie rzeczy dramat, katastrofa. Nawet, gdy tak na to nie patrzę. To pomniejszanie życia. I to zarówno życia (mojego), jak i Życia (krzyż). To ucieczka w nicość, pustkę i samozagładę. Sam z tego nie wyjdę. Z tego kryzysu może mnie wydobyć tylko On – Wcielony Syn Boży, Jezus Chrystus.
Ale Jego przyjście na świat również rodzi kryzys. I to w łonie rodziny, którą nazywamy świętą. Maryja przyjmuje zaproszenie Boga do stania się matką Jego Syna, Józef nic o tym nie wie. Kiedy się dowiaduje, chce ją porzucić. Kiedy się czyta ewangelie (Łukasza i Mateusza), to napięcie narasta. Potrzebna jest interwencja Boga wobec ludzkiej słabości.
Przyjście Jezusa jest więc kryzysem. Też kryzysem dla mnie. Bo potrzebuję się określić, potrzebuję podjąć decyzję dotyczącą mojego życia. Wobec Jezusa nie można zostać obojętnym i to rodzi mój kryzys. Chcę zmiany, ale ona kosztuje. Czy stać mnie na to? By zyskać, trzeba stracić. Czy stać mnie na stratę? By przeżyć, muszę umrzeć. Czy chcę umierać?
W tym wszystkim porusza mnie postawa Maryi. Ona jest Tą, która najpierw rozważa w sercu. Zanim cokolwiek zawyrokuje, powie, osądzi, wyrazi opinię (czy Ona w ogóle coś takiego robi?) – kontaktuje się ze swoim sercem i tam wszystko rozważa. Nie wypowiada zbędnych słów, nie ocenia, a tym bardziej nie potępia rzeczywistości i tego, co ona Jej przynosi. Ona rozważa, ukryta w swoim sercu. Obserwuje, patrzy i rozważa.
A zaraz potem przyjmuje, zgadza się, wypowiada TAK. Mówi TAK nie tylko propozycji Boga, ale za tym kryje się zgoda na wszelkie tego konsekwencje, a więc na to, co życie przyniesie. Podpisuje białą, czystą kartkę, którą życie zapisze. Ona już w tym momencie mówi wszystkiemu TAK. A w tym świetle widzę wszystkie moje bunty, niezgodę na życie, na codzienność, na trudne sytuacje, szarpanie się z życiem, samym sobą, ucieczki, zamknięcia, udawanie, chowanie się za maskami, poprawnością, itd., itp…
Jak bardzo pociąga mnie postawa Maryi wobec tego, co przynosi życie…, wobec tego, co przynosi Życie.
Ona rozważa, ukryta w swoim sercu. Obserwuje, patrzy i rozważa.
W tej „kwestii” czuję orędownictwo Maryi, bo już niejednokrotnie ” łapie ” sie na tym , że swoich bóli i pretensji nie wyrzucam od razu i po czasie przychodzi odpowiedz SŁOWEM BOŻYM