Święta Cisza
Od godziny szóstej mrok ogarnął całą ziemię… Mt 27, 45 – 61
Jezus przybity do krzyża traci zdolność poruszania się, bycia w drodze. Do tej pory był w ciągłym ruchu. Teraz znalazł się w położeniu nie do pozazdroszczenia – zawieszony pomiędzy ziemią a niebem. Jego ręce, przytwierdzone do twardego i zimnego drewna wyciągnięte są w geście otwarcia. Bo choć Jezus stracił zdolność poruszania się i dotykania ludzi rękoma, uzdrawiania, pocieszania, to nie stracił zdolności kochania. Jego ręce są stale otwarte, podobnie serce, które zostało otwarte włócznią żołnierza.
Jego rany są błogosławione, tak jak moje. A to dlatego, że po zmartwychwstaniu one nie znikają, tylko przestają boleć i krwawić. Nie wycieka z nich życie, wręcz przeciwnie, same stają się życiodajne. Mało tego, Jezus z tymi ranami poszedł do nieba. To oznacza, że moje rany, moje dziury w sercu też mają sens, nawet gdy tego sensu teraz nie widzę. Moje rany upodabniają mnie do Niego, a przecież moje życie takie właśnie się staje: już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus.
Lekarstwem, które zabliźniło rany, ale ich nie zlikwidowało, jest przebaczenie. To dar Boga, ale i mój osobisty wysiłek. Przebaczenia nie muszę czuć, mam je chcieć. Jest bezwarunkowe i przebaczam w moim sercu. Ono ma byś skierowane do wszystkich, także (a może przede wszystkim) do siebie samego. Dla siebie samego bowiem bywam czasem najbardziej nieprzejednany i niemiłosierny. Potrzebuję przebaczać sobie naprawdę wszystko, także grzechy, ale nie tylko – wszelkiego rodzaju upadki, słabości, niedomagania, porażki, wycofania, słowa, gesty, wstydy… absolutnie wszystko. Sobie i innym. Im bardziej sobie będę przebaczał, tym łatwiej będzie innym. Przebaczenie nie jest wybielaniem siebie czy usprawiedliwianiem. To stanięcie w prawdzie i widzenie zła czy porażki, lecz to nie potępienie siebie.
Krzyż Jezusa i grób, do którego zaraz potem zostaje złożony są owiane ciszą. Ona mówi mi o relacji, jaką mam z Jezusem, gdyż są dwa rodzaje ciszy: jedna krępująca i druga prowadząca do spotkania. Ta pierwsza jest wtedy, kiedy siedzę z kimś, kogo nie znam, z kim nie mam relacji. Ta druga jest piękna – mogę siedzieć z przyjacielem, nic nie mówić i czuć tę relację – dokona się spotkanie na dużo głębszym poziomie, niż słowa. Jaką mam relację z Bogiem? Czy cisza wobec Niego nie krępuje mnie?
Cisza ma moc wydobyć z mego serca to wszystko, co tam pogrzebałem, co uważam za dawno stracone. Mogą to być najgłębsze pragnienia czy tęsknoty. To w nich mogę spotkać Boga, ale wtedy i tylko wtedy, kiedy sam się z nimi spotkam. Może trzeba by powiedzieć, że Chrystus nie tyle mieszka w ciszy, co sam JEST ciszą, Świętą Ciszą. Ta cisza jest wypełniona Jego Obecnością. Wejście w ciszę z intencją spotkania się z Nim już jest spotkaniem. Czy to nie jest szczyt modlitwy chrześcijańskiej, gdzie nie muszę niczego zagadywać, lecz trwać w Obecności Boga?
GENIALNE rozważanie!!!!
tak, tak, wszystkie:) Dla mnie były tym cenniejsze, że dopełniały Tydzień ĆD.
Dziękuję! Tym cyklem rekolekcyjnym zostały spięte moje lata duchowe (od nawrócenia przez uzdrowienie, przebaczenie, oczyszczanie, pragnienie pojednania) i ufam, że czas, jaki przeżywam jest tą Świętą Ciszą Boga. Jest wspaniały, choć pełen paradoksów 🙂 Bardzo chciałabym móc powiedzieć, że już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus – tak w pełni:)+
Ta cisza jest wypełniona Jego Obecnością.
Lubię Cisze wypełnioną BÓSTWEM 🙂