Głęboka cisza
I nastała głęboka cisza. Mt 8, 23 – 27
Cisza jest bardzo pociągająca, choć nie wszyscy dzisiaj mogą ją znieść. W sumie mam wrażenie, że bardzo dużo ludzi nie znosi ciszy. Jakieś krótkie tylko epizody, ale nie żeby mieć jej tak więcej w życiu. Czują, że mogłaby ich „zabić”. W pewnym sensie mają rację. Ale to nie cisza zabija lecz to, co w tej ciszy mogą spotkać. Bo tu nie chodzi o to, czy mam warunki do ciszy czy nie, tylko czy dam jej przestrzeń w moim sercu, czy pozwolę na nią. A ponieważ w tym sercu wiele się dzieje (w centrum mnie samego) i nierzadko boję się spotykać z samym sobą (w ciszy – to jest warunek do spotkania), więc ciszę czymś zagłuszam.
Cisza prowadzi mnie też do wolności. A czyni tak, ponieważ konfrontuje mnie z samym sobą i z tym wszystkim, co mnie zniewala, co mną manipuluje, ogranicza i wiąże za pomocą jakiegoś nieuporządkowania. Bóg, który mieszka w ciszy, pokazuje mi prawdę. Dlatego nie zawsze chcę wejść w ciszę, bo wiem, z czym to się może wiązać. Z drugiej strony Bóg, który mieszka w ciszy, okazuje mi łaskę, miłosierdzie i jest wobec mnie łagodny. Prawda, którą stawia przed moje oczy nie zabija mnie, lecz uwalnia. Tylko czy ją przyjmę? I czy również jestem gotowy na tę prawdę poczekać i pozwolić w ten sposób Bogu być Bogiem?
Bo w tym kontekście widzę dzisiaj słowa Jezusa o małej wierze Jego uczniów. Być może spodziewali się innej Jego reakcji na budzenie Go ze snu. Zresztą, czy my byśmy podobnie nie zareagowali? Życie zagrożone w stopniu najwyższym, a ja mam się spokojnie temu przyglądać?
Zobaczyłem, ile razy w życiu Jezusa „szarpałem” za ramię budząc Go. Ile razy byłem wzburzony i zniecierpliwiony tym, że On jeszcze nie przychodzi i mnie nie ratuje. Ale Bóg jest wolny. Przychodzi kiedy chce i jak chce. Dotyka i uzdrawia w swoim czasie. Kiedy On przychodzi to zawsze zostawia ślady w moim sercu. Zawsze. Ja je nie zawsze dostrzegam, ale one są. Uświadomiłem sobie dziś, na nowo zresztą, że moją rolą jest wytrwać wiernie i oczekiwać na przychodzącego Pana. To jest istotą modlitwy. Bo Pan przychodzi, ale jest wolny – przychodzi kiedy chce i jak chce. Nie mam wpływu na to, kiedy przyjdzie i co uczyni. On jest Bogiem! Przyjdzie jak złodziej i obym wtedy czuwał.
Czy należy więc budzić Jezusa? W tym miejscu przypomniały mi się słowa z przepięknego tekstu Pieśni nad pieśniami: Nie budźcie miłości i nie wyrywajcie jej ze snu, dopóki sama nie zapragnie! Pnp 2, 7; 3, 5 (tłum. wyd. św. Pawła). Nie budzić Pana, nie budzić Miłości. Trwać w oczekiwaniu na Jego przyjście pośród życiowych burz (i tych zewnętrznych, i wewnętrznych). A kiedy On przychodzi – wtedy nastaje głęboka cisza, która leczy we mnie wszystko. Powoli, ale stanowczo i z mocą. Przyjdź, Panie Jezu!
Masz taki dar (i misje moze też?) że często Twoje słowa niosą to, co daje dziś Jezus w Ewangelii- wyciszenie i uspokojenie. Po raz kolejny tego doświadczam 🙂 i po raz kolejny- dziękuję.
Nie chodzi o to, czy ma się warunki do ciszy, ale czy chce się w nią wejść- trafnie zdemaskowana wymówka, której często używam…