Życie w trzech krokach
On zrzucił z siebie płaszcz, zerwał się i przyszedł do Jezusa. Mk 10, 46 – 52
Historia Bartymeusza to historia naszego życia. Każdego z nas. Grzech sprawia, że jestem ślepcem. Nie widzę rzeczywistości takiej, jaka jest naprawdę, bliźniego takim, jaki jest. Widzę albo przez różowe, albo czarne okulary. Widzę przez pryzmat moich stereotypów, szufladek w głowie, schematów myślenia, zafiksowań – a może trzeba by powiedzieć przede wszystkim – przez pryzmat zranionego przez grzech ego. Ego jest bardzo wrażliwe na krytykę, nie znosi bólu i cierpienia, skoncentrowane mocno na swoim punkcie. Niestety, tak patrzę na rzeczywistość i niekoniecznie tak chcę.
Jestem również żebrakiem. Zamiast żyć pełnią życia (tego będziemy się uczyć do końca swoich dni), żyję z ochłapów: ludzkiego zainteresowania, troski, miłości, czasu. Dzieje się tak, kiedy siedzę przy drodze i nie zamierzam wziąć swego życia w swoje ręce, wziąć odpowiedzialności. Czasem robię to specjalnie, czasem mimowolnie. Jestem ślepcem i żebrakiem.
Jest jeszcze jedna przeszkoda: tłum. On zabiera moją indywidualność i próbuje mnie wtopić w „szarą masę”. Tłum próbuje mnie stłumić, kiedy pojawia się szansa zmiany. Tak było z Bartymeuszem. Tłum nastaje, by ucichł, kiedy on dowiedział się, że przechodzi Jezus i zaczyna wołać. Tłum jest kapryśny i nie zależy mu na jednostce, na osobie. Bo kiedy Jezus zwraca się ku ślepcowi, tłum nagle staje się sprzyjający. Kiedy więc w moim życiu zbytnio opieram się na opinii ludzkiej, opinii tłumu – stracę siebie i mogę zostać zagłuszony.
Dlaczego Jezus nie zatrzymał się, kiedy Bartymeusz wołał pierwszy raz? Czyżby nie słyszał? Słyszał dobrze. Może chciał usłyszeć drugi raz. By zobaczyć determinację niewidomego, czy nie zniechęci wołaniem, szczególnie gdy tłum mocno naciska na niego. A ja? Kiedy przychodzi moment zniechęcenia? Bo życie daje w kość często. Za którym razem się poddam? Czy wytrzymam 7 razy, a może aż 77 razy?
Poruszają mnie 3 kroki, jakie robi Bartymeusz, kiedy Jezus go woła. Najpierw – zrzuca płaszcz. To jego zabezpieczenie na życie. Do Jezusa nie można pójść w maseczce, z pudrem i makijażem, schowany za jakimś parawanem czy płaszczem. Do Jezusa trzeba pójść takim, jakim się jest naprawdę. To jest trudne i to jest moja robotą – Jezus tego za mnie nie zrobi. Zrzucić płaszcz, przestać się chować, wyjść z krzaków. To nie jest łatwe…
Drugi krok, to zerwać się. Te słowa mają w sobie mnóstwo energii, dynamizmu. Najczęstsze skojarzenie z zerwaniem się dotyczy psa, który może zerwać się z łańcucha. To olbrzymia siła. Wydaje się, jakby Bartymeusz zaangażował się całkowicie w to, by… zrobić trzeci krok – przyjść do Jezusa. To też ważny krok. Nie idzie w jakąkolwiek stronę, idzie do Jezusa. Ma olbrzymią determinację. O to też pyta go Jezus – o determinację i pragnienia. Czego chcesz…?
Na koniec… odzyskuje wzrok, zaczyna więc widzieć ludzi i rzeczywistość nowymi oczami, które dostał od Jezusa. To nie są już jego stare oczy (niby te same), ale nowe oczy. Wtedy jest zdolny iść za Jezusem drogą. Nie siedzi przy drodze, lecz bierze swoje życie w sposób odpowiedzialny, podejmuje decyzje i idzie. Idzie za Tym, który uczynił z niego nowego człowieka, jakby zwrócił mu życie. On tylko krzyczał i nie dał się zagłuszyć, a potem wykonał 3 kroki. Bez nich nic by się nie dokonało…
Uzdrowienie wiąże się z wzięciem odpowiedzialności za swoje życie. Bartymeusz musiał liczyć się z tym, że przestanie być żebrakiem, że będzie musiał pracować na swoje utrzymanie. Czuję w sercu pytania Jezusa: czego pragniesz? O co ci właściwie w życiu chodzi? Czy chcesz coś w nim zmienić? Czy nie boisz się tego co zobaczysz, kiedy przejrzysz? Po uzdrowieniu będę musiała podjąć pracę nad sobą i wziąć odpowiedzialność za swoje życie. Nie wiem, czy jestem gotowa. Nie wiem, czego tak na prawdę chcę. Odpowiedź na pytanie – czego pragnę, jest głęboko w moim sercu. Tam, gdzie tylko Bóg ma dostęp. Chyba boję się szukać odpowiedzi. Co stanie się, gdy ją znajdę? Jak to mnie zmieni? Bartymeusz po uzdrowieniu poszedł za Jezusem…