W cztery oczy
Nie powstał więcej w Izraelu prorok podobny do Mojżesza, który by poznał Pana twarzą w twarz… Pwt 34, 1 – 12
Te słowa przypomniały mi inne, dotyczące św. Ignacego, które on sam zapisał w swojej Autobiografii (nr 99), że „kiedy tylko chce Boga znaleźć, znajduje Go”. Oba dzisiejsze czytania mówią o relacjach. Relacja Mojżesza z Bogiem nie była wcale łatwa i jej początki były trudne. Podobnie jak Abrahama. I podobnie jak moja relacja.
Mojżesz został cudownie ocalony przez Boga, ale ma swój pomysł na wszystko i kiedy zabija Egipcjanina, a potem próbuje być rozjemcą między Żydami, musi uciekać z Egiptu. Wydaje się, jakby jego kontakt z Bogiem się urwał. Zresztą na początku tej historii Bóg nie jest wprost przywoływany. On Mojżesza „dogania” przy krzewie gorejącym, kiedy posyła go z misją. Ale Mojżesz wcale tej misji nie chce wziąć. Wymawia się przed Bogiem, by ostatecznie Mu powiedzieć – poślij sobie kogoś innego (Wj 4, 13). Ile jeszcze razy Mojżesz „wierzga” wobec Boga? Wyrzuca Bogu, że dał mu do prowadzenia lud o tak twardym karku, że Bóg sobie coś wymyśla, a on, biedny Mojżesz musi to realizować z tym opornym ludem…
Pomyślałem dziś o jednym. Tak z Bogiem rozmawiać może ktoś, kto ma z Nim bardzo bliską relację. Ta bliskość sprawia, że może On się tak odnosić do Boga, takim tonem i z takim wręcz pretensjami. Tak może rozmawiać tylko ktoś bliski. I ta trudna relacja cały czas się rozwija aż do momentu, kiedy Mojżesz umiera i można o nim powiedzieć, że poznał Pana twarzą w twarz. Też bym tak chciał… Z drugiej strony, czy patrząc w twarz bliźniego nie poznaję w jakiś sposób twarzy Boga?
Bo od twarzy bliźniego można uciekać. I to tego najbliższego. O tym mówi Jezus w ewangelii (Mt 18, 15 – 20). Kiedy coś się dzieje w mojej relacji z moim bratem (a więc nie obcym, lecz kimś mi bliskim), wtedy mam iść i porozmawiać z nim w cztery oczy. Lecz właśnie wtedy nierzadko nie chcę patrzeć mu w oczy, i jakby obrażony odwracam się, albo krzyczę, albo trzaskam drzwiami, albo nic nie mówię, albo stosuję setki innych wytrychów, by się nie spotkać z nim, patrząc mu w oczy. Bo zanim on stanie się dla mnie jak celnik albo poganin, to długa droga i trzeba po kolei wyczerpać możliwości pojednania – spotkania z Nim. A to wszystko po to, by pozyskać swego brata, by mieć z nim relację twarzą w twarz. Czy robię wszystko, absolutnie wszystko, by tak się stało?
… czy robię….?
Choćby w modlitwie., bo modle się słowami:
..odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom…
Uświadomiłem sobie jak te słowa ranią Boga. …Dlaczego?
Bo stawiam siebie w roli oskarżyciela i sędziego dla bliźnich; staję wobec Boga nie w duchu miłości ale w duchu nienawiści, raniąc Go tym sposobem. Nie staram się wykazać, uświadomić bliźniemu; że mnie dotknął czy aż zranił swoim czynem. Ja od razu; oskarżam i osądzam bliźniego: winny, zły.
Ktoś powie; przecież to słowa Modlitwy Pańskiej, pochodzą od samego Boga.
Tak ale tłumaczenie jest nasze, polskie. Bo myślę, że to prawdziwe znaczenie jest inne:
…Bądź Boże nam otwarty, tak jak my otwarci jesteśmy dla innych…