Moja wartość jest w TOBIE
Tak Jezus obchodził wszystkie miasta i wioski. Mt 9, 32 – 37
Jezus przychodzi wszędzie. Nie omija żadnego miejsca, żadnego skrawka ziemi, żadnego kawałka serca. Zależy Mu na absolutnie każdym człowieku. Także na tych, którzy Go atakują, nie wierzą, podcinają Jego autorytet i moc, podejrzewają o złe intencje, niszczą Go. Nie omija nikogo. Miłość ma to do siebie, że wcześniej pozwoli się zranić, ale nie ominie, nie przejdzie obojętnie, nie porzuci.
Tak dziś pomyślałem o tym, że Jezus jest naprawdę pełnym, harmonijnie rozwiniętym Człowiekiem (oczywiście Bogiem równocześnie). Wyrzuca złego ducha i z jednej strony spotyka się z zachwytem tłumu, z drugiej strony z oskarżeniem faryzeuszów, a On w tym wszystkim zachowuje spokój. Nie „gwiazdorzy” z jednej strony, ani nie rzuca i nie szamocze się z drugiej. Cały czas jest sobą. Wartość Jego osoby jest cała zanurzona w Bogu i ani komplementy, ani krytyki nie są w stanie nic w Nim zburzyć ani zniszczyć. Po prostu nie mają nad Nim żadnej władzy.
Uświadomiłem sobie, że to ja sam daję władzę ludziom czy okolicznościom zewnętrznym, by przerywały mój kontakt z moją wartością. Ta wartość jest stała i niezmienna – czyli nieskończona. Jest mi dana przez Boga w chwili, kiedy mnie stwarzał i nikt oraz nic nie jest w stanie tej wartości zniszczyć. Mógłby to zrobić jedynie jej Twórca -Bóg. Ale pomimo moich rozlicznych grzechów, upadków, świństw i podłości tego nie zrobił. Wierzę więc mocno, że tego nigdy nie dokona. Moje istnienie jest dla Niego cenne, jest pełne wartości i miłości. Niezależnie co powie na ten temat ktoś inny.
Mojej wartości nie jest w stanie zniszczyć grzech, moje porażki, upadki czy paskudny charakter. To w ogóle nie dotyka mojej wartości. Bóg mnie stworzył i stale mi mówi: „Jesteś cenny w moich oczach, kocham Cię! To Ja Ciebie utkałem w łonie Twej matki, Twoje istnienie pochodzi ode mnie, a przekazane Ci zostało przez rodziców. Istniejesz, bo Cię kocham i dlatego istniejesz, że Cię kocham. Gdybym przestał Cię kochać, choćby na pół sekundy – przestałbyś istnieć. A to się nie dzieje nawet po Twoim grzechu, podłości czy życiu w bagnie. Bo 100 zł wrzucone do błota nie zamienia się nagle w 50 zł, lecz to nadal jest 100 zł, tylko ubrudzone. Dla mnie – mówi Bóg – nigdy nie tracisz swojej wartości, niezależnie, co byś robił, albo czego nie robił”.
Bo Pan moją wartość nadał mi w chwili, kiedy jeszcze nic nie zdążyłem zrobić, ani dobrego, ani złego. To jest we mnie nie do ruszenia. Owszem, czasem daję ludziom „władzę” nad sobą i pozwalam, by przez zachwyty lub krytykowanie mnie sprawiali, że czuję się „lepszy” lub „gorszy”. Ale to jest fałsz, kłamstwo, które wciska we mnie Zły. Chce, bym przestał wierzyć, że jestem naprawdę dzieckiem Boga i bym chodził ciągle ze spuszczoną głową, jak niewolnik. Kiedy inni podcinają moje poczucie wartości (bo samej wartości nie są w stanie ruszyć), to po dłuższym czasie dochodzi do tego, że sam w tę wartość nie wierzę i sam ją sobie podcinam. Wtedy mogę wpaść w perfekcjonizm (niszczenie siebie za brak perfekcji w życiu, stawianie sobie wysokich wymagań i karanie siebie za niedoskoczenie do tych poprzeczek, itp.), tzw. niskie poczucie własnej wartości i inne „choroby” (z próbami samobójczymi włącznie), które nie pozwalają mi w pełni cieszyć się życiem i sobą w Bogu.
Pozwól mi, Panie, mieć ciągły kontakt z głębią mojego serca, gdzie jest ukryta moja wartość. Ty tam mieszkasz, więc kiedy autentycznie wchodzę w modlitwę, w relację z Tobą, wtedy spotykam się również ze sobą samym i z moją wartością. A wtedy nikt i nic, żadne sukcesy czy porażki, powodzenia czy niepowodzenia, słabość czy grzech – nie będą w stanie mnie oderwać od Ciebie i od mojej wartości, do której stale będę mógł się odwoływać. Bo Ty stoisz u początku mego istnienia i w Tobie moje życie znajdzie dopełnienie.
Dziękuję Ojcze, bardzo dotyka mnie ten post…jakież to wszystko prawdziwe i zarazem trudne do wcielenia w życie.