Łagodny i pokorny sercem
Bo jestem łagodny i pokorny sercem… Mt 11, 25 – 30
Drzemie we mnie pragnienie władzy, panowania, kontrolowania, stosowania przymusu wobec tego, co mi się sprzeciwia… Tak, to we mnie jest, to odkrywam. I wcale nie mam zapędów, by rządzić całym światem, ani nawet naszym krajem, województwem czy miastem, czy czymkolwiek innym. Ale dostrzegam to w niewielkiej rzeczywistości mojej głowy, gdzie rodzą się takie myśli, by jednak panować nad sytuacją (zwłaszcza tą, która nie jest w moich rękach), by kontrolować innych, a nawet starać się ich przymuszać, by robili to, co ja chcę, co mi się widzi… Szczególnie by zmieniali siebie tak, żeby mi to odpowiadało, żebym ja jakoś miał w życiu łatwiej i spokojniej.
W podobny sposób traktuję samego siebie. Jak coś mi nie idzie i mam pretensje do siebie – rodzi się wewnętrzna agresja, złość na siebie, niecierpliwość, czasami przelewana na innych. Chodzę jakiś nieswój, z miną która chce powiedzieć „nie zaczepiaj mnie”, albo „daj mi święty spokój”. Frustracja, niepotrzebne napięcia, narzekania, marudzenia, zamknięcie – mniej więcej to się wtedy pojawia jako owoc.
Ale od niedługiego czasu gdzieś na sporych głębokościach mego serca, odzywa się cichy, lecz nieustający głos, wypowiadający tylko jedno słowo „łagodność”. Bądź łagodny dla siebie, bądź łagodny dla innych, przemocą niczego nie osiągniesz. Ten głos dziś znów się odezwał, choć moje emocje wyrażają coś przeciwnego. Bądź łagodny. Jezus mi dziś mówi, że Jego serce jest łagodne i pokorne. Łagodne, tzn. bez szarpania, bez przymusu i agresji, bez niepotrzebnego napinania się i gniewu – przyjmujące rzeczywistość, drugiego człowieka i siebie samego takie, jakie są. To bardzo trudne i mocno tego na sobie doświadczam. Kiedy zbyt często napinają się mięśnie, które aż bolą od tego, kiedy marszczą się brwi i na twarzy, zamiast uśmiechu, pojawia się marsowa mina.
Łagodność kojarzy mi się morską głębią, której nie marszczą powierzchowne fale. To cisza poranka na wiejskiej łące, niezmąconej miejskim pośpiechem i hałasem. To szumiący delikatnie las, w którym słychać tylko wielką symfonię głosów, w idealny sposób zharmonizowanych ze sobą. Łagodność prowadzi mnie do pokoju serca, do ukojenia i dobrych relacji z wszystkimi. Na wzór Boga, który nigdy i nigdzie nie wdziera się przemocą i nie używa agresji. Który stoi przed drzwiami mojej duszy, delikatnie puka i cierpliwie czeka, aż Go wpuszczę. Który stworzył potężne żywioły, lecz najwięcej Go w lekkim powiewie. A i moje życie jest zbudowane z łagodności. Moment mojego poczęcia jest owiany tajemnicą matczynego łona. Każdy mój oddech – nosiciel życia – to łagodne przyjęcie niewidzialnego powietrza. Każda sekunda płynie z łagodnością, jedna po drugiej, nie spiesząc się i nie raniąc.
A we mnie tak wiele jeszcze niecierpliwości, napięcia, gniewu, gwałtowności, hałasu, bałaganu, przymusu, kontrolowania. I to wszystko szczególnie względem siebie samego, kiedy traktuję siebie źle, właśnie z gniewem i zniecierpliwieniem szukając jakiejś niedostępnej idealności i perfekcji. Odbija się to wtedy na innych, którzy zamiast spotykać się z łagodnością i przyjęciem, ocierają się o szorstkość, która może ranić i przez nawet lekkie „zadrapania” serca, pomniejsza życie.
Przyjdź do mnie, Duchu Łagodności i przemień moje serce na wzór serca Jezusa – łagodnego i pokornego!
Duchu Łagodności przemień też moje serce…
Kiedy się wpatruję w grzech, to staję się podobna do grzechu. Nie tylko to, że te grzechy się powtarzają, ale i tworzą się inne, jakby ich odłamki: niezadowolenie, złość, brak cierpliwości do siebie i innych (wiem to wszystko z własnego doświadczenia). A kiedy się wpatruję w Pana Jezusa, to staję się do Niego podobna. Grzech i wszelkie innego rodzaju porażki w życiu to są kamienie na drodze. Usłyszałam kiedyś takie słowa: „gdybyś analizował każdy kamień, o który się potknąłeś, jego ciężar, wygląd, i już dalej nie poszedł, to jest porażka duchowa, a nie sam upadek. Masz pójść dalej”. Chodzi o to, żeby się nie koncentrować na grzechach, ale patrzeć na Pana Jezusa. To nie jest udawanie, że nic się nie stało. Ja mam świadomość moich grzechów, ale one są obok, a ja mam oczy wpatrzone w Pana Jezusa. Wysiłkiem w życiu duchowym, ogromną pracą jest też ciągłe uświadamianie sobie, że mam się nie koncentrować na grzechach. To jest ciężka praca (bo zły duch będzie się starał to utrudniać). Zwłaszcza, myślę, dla kogoś o skłonnościach do perfekcjonizmu. Ciągle sobie powtarzać: „Spokojnie, widzę, że się nie udało, nie martw się, idziemy dalej, spokojnie”. (To jest taka rozwinięta wersja „bach” z dzieciństwa. Dziecko mówi „bach” i zaraz wstaje.) Kiedy ja mówię tak do siebie, to sam Bóg mnie pociesza. „Jak kogo pociesza własna matka, tak Ja was pocieszać będę”. On „pociesza tych, którym brakło wytrwałości”. A kiedy Bóg mnie pociesza, ja mogę pocieszać innych. A co jest podstawą do ciągłego podejmowania tego wysiłku? Świadomość, że Pan Bóg przyjmuje mnie taką jaką jestem dzisiaj. On zna mnie, patrzy na mnie, bada serce moje i akceptuje to, jak kocham Go dzisiaj. Bo tylko On ma moc mnie przemieniać, moje nawracanie się to jest Jego działanie we mnie. Ja podejmuję wysiłki, ale czym one by były bez Niego? To Bóg daje zmianę. Pan Bóg cały czas pracuje nade mną, kształtuje mnie, abym była taką, jaką On chce mnie mieć. On ma wobec mnie oczekiwania i plany, myśli o mnie, jaką mam być później, ale akceptuje mnie taką, jaką jestem dzisiaj.
Dzisiaj Papież powiedział: „Słowa Jezusa zawsze dają nadzieję!”. Każdego dnia w Słowie Jezusa jest jakieś światło, promyczek uśmiechu i nadziei Pana Jezusa dla mnie. On mnie przyjmuje dzisiaj. I to jest piękne! Skoro On mnie akceptuje, to po czyjej jestem stronie jeśli siebie oskarżam? „Pan będzie walczył za was, a wy będziecie spokojni”. Pan sam działa!
To jest duży wysiłek, duża praca, ale możliwa do wykonania („Polecenie to (…) nie przekracza twych możliwości i nie jest poza twoim zasięgiem. (…) Słowo to bowiem jest bardzo blisko ciebie: w twych ustach i w twoim sercu byś je mógł wypełnić”). I kiedy nie koncentruję się na grzechach, tylko na Panu Jezusie, na Słowie, na Świetle, to wiele rzeczy samo się poprawia i nagle ludzie sami się robią milsi i nagle ja sama jestem miła do innych. I jak to wszystko obserwuję, to oczy otwieram ze zdumienia, jak niesamowite jest to, co Pan Bóg sam działa we mnie!