Jeszcze o drodze

Dokąd Ja idę, wy pójść nie możecie. J 13, 31 – 35

Nasze życie jest wędrówką. Jest nieustannym ruchem, dynamizmem, drogą. Uświadomiłem to sobie, czytając historię Pawła i Barnaby (Dz 14, 21 – 27). Oni są w ciągłym ruchu, przechodzą z miasta do miasta i robią to, do czego zostali powołani. Moje życie i życie każdego człowieka też jest takie. Nie chodzi tu tylko o okoliczności zewnętrzne, choć one też wskazują na ruch, działanie, poruszanie się: dom, praca, szkoła, wypoczynek, odwiedziny, relacje… Wszystko jest w nieustannym ruchu. Może bardziej jeszcze chodzi o ten ruch wewnętrzny, duchowy, gdzie również wszystko się zmienia. Staję się inny na przestrzeni czasu, zmieniają się moje relacje, sytuacje, wydarzenia i mój odbiór tychże. Zmieniają się moje przeżycia, odczucia. Zmienia się modlitwa, rozumienie siebie i świata, Boga…

Cały ten ruch, ta droga po której zdążam, ma jedną właściwość: przez wiele ucisków trzeba nam wejść do Królestwa Bożego. To nie jest droga usłana różami. Pojawiają się trudności, przeciwności, krzywdy, cierpienie, tragedie. Pojawia się coś, czego czasem za wszelką cenę pragniemy uniknąć. A tu chodzi o to, by to przeżyć. To, co mamy do przeżycia – trzeba przeżyć. I to niezależnie, czy tak się poskładały okoliczności, na które nie mieliśmy wpływu, czy też dotykają nas skutki naszych własnych (albo innych ludzi) wyborów, decyzji, niepoukładania.

A jednak potrzebuję ciągle sobie uświadamiać, że ani te uciski i przeciwności nie są celem, ani to życie, które teraz prowadzę, ani ten „dom”, który z takim mozołem próbuję sobie zbudować na tej ziemi. Bo przez te uciski mamy wejść do królestwa Bożego, do domu Ojca. A tam otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już odtąd nie będzie… (Ap 21, 1 – 5a). Czasem przychodzą mi myśli, że już bardzo chciałbym żyć właśnie w takim stanie, kiedy już śmierci nie będzie, ani łez, ani krzywd, trudu. Lecz to jeszcze nie teraz. Mało tego – do domu Ojca, do tego momentu, kiedy trudu nie będzie idzie się przez trud właśnie, przez cierpienie, przeciwności, które nam się zdarzają. W końcu Mesjasz, za którym wytrwale chcę podążać, również przeszedł po tej samej drodze: Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały? (Łk 24, 26).

Mam ją przejść podobnie jak Chrystus, tzn. miłując moje siostry i braci. Pośród tej drogi, na której spotykać mnie będą uciski i przeciwności mam kochać. I nie jest to zachęta – to przykazanie: Daję wam przykazanie nowe, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem… A miłość ma wiele twarzy. Jest czułością, przytuleniem, współczuciem. Okazuje miłosierdzie, pochyla się nad słabością. Jest życzliwa, cierpliwa i często się uśmiecha. Ale również potrafi walnąć pięścią w stół, kiedy widzi niesprawiedliwość i podłość. Potrafi powiedzieć: dosyć! Potrafi walczyć o dobro i to w sposób czasem naprawdę ostry. Potrafi spojrzeć z gniewem, który nie jest skierowany przeciwko komuś, lecz który pragnie chronić dobro, sprawiedliwość, prawość. Taka jest miłość.

I ta miłość ma wiele twarzy, lecz wszystkie są twarzami Chrystusa, gdyż On taką dokładnie miłość nam pokazał. Miłość, która niszczy grzech, ale nie potępia grzesznika. Miłość, która zabija zło, ale przebacza zło-czyńcy. Taka ma być moja droga. Po takiej chcę iść. Czasem próbuję iść na skróty, ale wtedy obraca się to przeciwko mnie. Tylko pójście za Chrystusem, dokładnie po Jego śladach, Jego drogą – gwarantuje dojście na miejsce, gdzie Bóg otrze wszelką łzę, gdzie śmierci nie będzie, ani żałoby, ani krzyku, ani trudu. Tylko wtedy dojdę tam, gdzie Bóg czyni wszystko nowe!

2 komentarze

  1. Bożena
    29 kwi, 2013

    Miłość miłosierna ,poraniona, podziurawiona, udręczona. To jest PÓJŚCIE ZA PANEM 🙂

  2. Kinga
    28 kwi, 2013

    T o nie jest droga usłana różami: przez wiele ucisków, chodzi o to, by to przeżyć… Czasem myślę, że choć koniec tej drogi jest tak cudowny, tak upragniony to nigdy byśmy nie byli w stanie do niego dojść, gdyby nie to jedno krótkie, ale jedyne i wyjątkowe przykazanie.

    Miłość… Boże, niech ona mi towarzyszy każdego dnia. Niech ta Miłość, którą Ty mnie ukochałeś aż po wydanie swojego życia, całą mnie przepełni tak, abym mogła nieść ją dalej, w te wszystkie kręte i wyboiste drogi, którymi mnie prowadzisz. Do czasu… aż Ty sam otrzesz każdą łzę, opatrzysz wszelką ranę, usuniesz śmierć, krzyk, trud i każdy inny ból, gdy zamieszkam, zamieszkamy z Tobą, a Ty wszystko uczynisz zupełnie nowym.

Skomentuj Bożena Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *