Cudownie, że istniejesz
Pan wezwał mnie w łonie matki i w jej wnętrznościach nadał mi imię. Iz 49, 1 – 6
Bóg nie przestaje mi pokazywać, że mnie kocha. Szczególnie czyni to w kontekście mojego powołania. Uderzyły mnie i poruszyły dziś te słowa, że już w łonie mej matki mnie powołał, już tam nadał mi imię. Kocha mnie i powołuje zanim ja jestem w stanie w jakikolwiek sposób na to odpowiedzieć – w łonie matki. Wyobrażam sobie, że Jego wołanie (powołanie) było wtedy takie: CHCĘ byś istniał, cudownie, że istniejesz, jesteś moją miłością, kocham Cię… Myślę również, iż to że istnieję jest pierwszą odpowiedzią Bogu na Jego miłość. Bo w łonie matki nic nie robię ani niczego nie rozumiem – a już jestem kochany, chciany, przyjęty i zawołany po imieniu. Bardzo mnie to porusza.
Przypomniał mi się tutaj kontemplowany przeze mnie w ostatnim tygodniu „uczeń, którego Jezus miłował”. Pojawia się on pod koniec Ewangelii św. Jana i… niczym sobie nie zasłużył na miłość Jezusa. Jest napisane, że to uczeń, którego Jezus miłował i nic więcej. Ani co zrobił wielkiego, ani czym się przysłużył Jezusowi. Nic. Jezus go po prostu kocha. Ta „nazwa” ucznia jest zresztą prowokacyjna – to co, innych uczniów Jezus nie miłował? Jezus go po prostu kocha, bez żadnych jego zasług, bez żadnych warunków wstępnych i żadnych umów gwarancyjnych, których nie spełnienie skutkuje utratą praw gwarancyjnych. Po prostu go kocha – od początku do końca. Tym uczniem jestem ja.
To mi pokazało tyle momentów mojego niedowierzania miłości. Napełniają mnie smutkiem te wszystkie momenty, kiedy ktoś lub coś mi mówi, że wszem, Bóg mnie kocha, ale w związku z tym coś „muszę”, coś „powinienem”, coś „należy” zrobić… I choć wiem dobrze, że na miłość nie da się odpowiedzieć „muszę”, albo „powinienem”, to jednak daję się czasem złapać w tę pułapkę. Bo jedyną odpowiedzią na miłość jest: CHCĘ dać odpowiedź, CHCĘ kochać i to całym sobą, nie tylko sercem, ale i czynami, bo pierwszy zostałem pokochany i to za nic – już w łonie mej matki.
Mimo to czuję się czasem jak Izajasz, który pisze: „A ja myślałem: Trud mój jest daremny, na próżno, bez pożytku zużyłem me siły.” Przychodzi zniechęcenie, przychodzi zwątpienie. Szczególnie gdy po raz kolejny upadam, grzeszę, nie daję rady, coś nie idzie… Zamiast przyjść do Jezusa i szczerze wyznać mój grzech i słabość, aby uzyskać odpuszczenie i doświadczyć Jego miłości – zaczynam myśleć i kombinować, koncentrować się na sobie i na tym, że „znowu się nie udało”. A wystarczy przyjść i wyznać, przyjść i oddać siebie, przyjść i na Nim skupić wzrok i serce, nie na sobie i swoich słabościach.
Panie, potrzebuję ciągle wiary w Twoją bezwarunkową miłość. Bo moja siła jest u Ciebie i to nie wtedy, kiedy jest OK, kiedy daję radę i kiedy „wydaje mi się”, że jestem silny. Potrzebuję Twojej mocy właśnie wtedy, kiedy jestem słaby, upadam, grzeszę i w moich własnych oczach staję się niegodny Twojej miłości i miłosierdzia. Właśnie wtedy Cię potrzebuję.
Właśnie w tych momentach do mnie PRZYJDŹ PANIE JEZU!