Spotkanie z OBECNYM
Wszyscy bowiem dla Niego żyją. Łk 20, 27 – 40
Te słowa mnie dziś zatrzymały, ale nie po to, by rozważać o zmartwychwstaniu ciał. Skierowały mnie one na coś innego, co mocno mnie poruszało w ostatnim czasie, a o czym już kiedyś wspominałem. Chodzi o bycie tu i teraz, szczególnie na modlitwie. W pewnym momencie doświadczyłem dość boleśnie, że wszystkie warunki do modlitwy mam spełnione, oprócz jednego – mnie na niej nie ma. Jestem fizycznie, ale moje myśli i wyobraźnia, a za nimi czasem i wola są zupełnie w innym miejscu, innym czasie, z innymi osobami, problemami… Zabolało mnie to. Bo przecież modlitwa to czas spotkania z Bogiem, spotkania z OBECNYM, podczas gdy ja na tym spotkaniu byłem nieobecny.
Te dzisiejsze słowa zatrzymały mnie na tym, co jest moim tu i teraz. Uświadomiłem sobie gdzie jestem, w jakim jestem momencie mojego życia, tego dnia, uświadomiłem sobie moją postawę, a nawet oddech. A to wszystko po to, by moje myśli, choć przez chwilę, były zajęte tu i teraz. Zapalona świeczka, ikona, na którą mogłem się wpatrywać i zastygłem nieruchomo, by móc jak najlepiej przeżywać obecną chwilę. Uświadomiłem sobie, że właśnie w tej sytuacji, w tych okolicznościach, w takiej a nie innej mojej kondycji – Bóg jest OBECNY. On nie potrzebuje specjalnych warunków, potrzebuje mojej uwagi, mojego zatrzymania się, skupienia na Nim…
Nie jest łatwo wytrwać w takim skupieniu 45 minut modlitwy, jaką dzisiaj odprawiłem. Dla mnie nie było to możliwe. Potrzeba bardzo dużo czasu, wiele godzin, dni, miesięcy spędzonych na modlitwie, by nic, albo niewiele mnie rozpraszało. Bo jestem zanurzony w świecie, w szumie informacyjnym, w troskach i przeciwnościach codziennego dnia – mówiąc krótko – w tylu rzeczach, które rozpraszają i wyprowadzają mnie poza moje serce, na zewnątrz. Jednak dzisiaj, w zupełnie niespodziewany dla mnie sposób doświadczyłem łaski, która zostawiła we mnie ślad. Trwając już paręnaście minut poczułem w sercu Jego OBECNOŚĆ, poczułem w sposób namacalny (choć niewidzialny). Nie miałem żadnych wątpliwości, że to był Pan. To doświadczenie po chwili zniknęło, ale zostawiło we mnie pokój i skupienie. I nie tylko to. Poczułem smak modlitwy i chęć, by trwać dalej, by wchodzić w to źródło wody żywej, w ten strumień Ducha Świętego jak najczęściej.
Życie toczy się dalej. Trzeba wracać do obowiązków. Ale ma to wszystko inny smak. Jest w pewien sposób przeniknięte OBECNOŚCIĄ. Zdałem sobie sprawę, że za często na modlitwie coś muszę rozważać, coś „przeżuwać”, mieć jakieś efekty modlitwy, może pocieszenia, światła, zrozumienia. To wszystko jest ważne i potrzebne, ale… Modlitwa to przede wszystkim SPOTKANIE i to z Kimś, o kim wiem, że mnie kocha (jak powiedziała pięknie św. Teresa od Jezusa). Obym często umiał się zatrzymywać w moim życiu po to, by się SPOTKAĆ. Tylko tyle, nic więcej. Spotkać. Pan sam się zatroszczy o to, by to spotkanie zostawiło we mnie ślad. Wystarczy moja uważność, skupienie i chęć „straty czasu” dla Niego. Nie zawsze muszę coś mówić, nie zawsze o coś prosić… To jak przyjechać w odwiedziny do przyjaciół, tak bez wyraźnego celu, bez biznesu do załatwienia. Po prostu by się SPOTKAĆ, by z nimi BYĆ. Tylko tyle i aż tyle, bo wiem dobrze, jak jest to strasznie trudne.
Na koniec w tym temacie skojarzyły mi się słowa tej samej św. Teresy, zapisane w jej Księdze Życia (rozdz. 13, 16) w kontekście modlitwy wewnętrznej: „Od czczych, bezmyślnych dewocji zachowaj nas Boże”.
dziekuje za ten tekst