Dla mnie żyć to Chrystus
Z całą swobodą i jawnością Chrystus będzie uwielbiony w moim ciele: czy to przez życie, czy przez śmierć. Flp 1, 18b – 26
Mieć pewny i klarowny punkt odniesienia. Fundament, skałę, na której można się całkowicie oprzeć, zaufać, poczuć bezpiecznie. Nie zależnie od okoliczności zewnętrznych. Czy to życie, czy śmierć…
Święty Paweł postawił wszystko na Chrystusa. W tym fragmencie mocno to uwydatnia i w ten sposób poruszył moje serce do tego, by sobie odpowiedział na to samo pytanie: czy Chrystus jest absolutnym centrum mojego życia? Czy jest jego sednem, sensem, istotą? On cieszy się, że na wszelki sposób rozgłasza się Chrystusa; że Chrystus będzie uwielbiony w jego ciele; dla niego żyć to Chrystus; pragnie odejść i być z Chrystusem; ma rosnąć nasza duma w Chrystusie… Na pierwszym miejscu, zawsze i wszędzie On – Chrystus.
W kontekście dzisiejszej Ewangelii o wybieraniu sobie pierwszego miejsca (Łk 14, 1.7-11) zobaczyłem, że kiedy Chrystus zajmuje centralne miejsce w moim życiu, to wszystko inne schodzi na dalszy plan, lub wręcz traci znaczenie. Czy zajmuję pierwsze, czy ostatnie miejsce – a jakie to ma znaczenie? Czy jestem lubiany, czy krytykowany – co z tego? Czy jestem zdrowy, czy chory, bogaty czy biedny…
Ale to nie może być połowiczne, na chwilę, tylko troszeczkę. To ma być radykalne opowiedzenie się za naszym Panem Jezusem Chrystusem, to stała dyspozycja serca, rozumu i woli – by On był uwielbiony absolutnie we wszystkim! Tego nie zdobywam ot, tak, bo sobie powiem. To proces, w którym powoli pozwalam Jezusowi zdobywać kolejne przestrzenie mojego życia, kolejne pola. Jak w wielu grach komputerowych, w których chodzi o zdobywanie coraz większej przestrzeni, gdzie wygrywa ten, kto zagarnie wszystko. Chcę, by Chrystus zagarnął absolutnie wszystko w moim życiu!
Ostatnio bardzo często wchodzę w taką modlitwę, w której powtarzam wielokrotnie imię Jezus. Może niektórzy nazwali by ją modlitwą Jezusową, ale ponieważ nigdy się jej nie uczyłem ani nie praktykowałem, to nie chciałbym nadużywać słowa. Ale nie to jest najważniejsze. Dla mnie taka modlitwa stała się ostatnio taki właśnie pójściem w radykalne oddanie Chrystusowy wszystkiego. Kiedy przychodzą gorsze momenty, kiedy pojawiają się pokusy (z najgorszą z nich, mówiącą, że „sam sobie dam radę z wszelkimi pokusami”), to zaczynam wypowiadać szeptem „Jezus”. W rytm swobodnego, niewymuszonego oddechu. Wierzę w moc Słowa i moc imienia Jezus. Ale to nie tylko wypowiadanie słowa. Uświadamiam sobie, że On naprawdę jest przy mnie i walczy w tym momencie za mnie i dla mnie. To nie oznacza, że pokusy tak od razu uciekają. Zwrócenie się w stronę Jezusa daje mi siłę do walki. Chcę, by to On stanął w jej centrum, a nie ja z moimi wątłymi siłami, które tak często uważam za „coś”. W praktyce okazuje się, że to „nic”. Że bez Chrystusa sobie nie poradzę.
Czy w życiu czy w śmierci… zdrowiu czy chorobie… dobrej czy złej doli… pośród przyjaciół czy w samotności… w przyjemnościach czy w cierpieniu… niech Chrystus będzie uwielbiony! I tylko On! Nie mój ból, narzekania, cierpienie, ludzkie względy, szukanie siebie, i inne – które tak często stawiam na priorytetowym miejscu. On i tylko On – Jezus Chrystus! Dla mnie bowiem żyć to Chrystus!