W Twoje ręce
Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego. Łk 23, 44-46.50.52-53; 24, 1-6a
Wpatruję się w krzyż. To dzieło Boga, uczynione dla mnie. Wszystko wtedy sprzysięgło się przeciwko Jezusowi. Został przybity do drzewa, otwarto Mu serce. I te słowa, które tam wypowiada, a które mnie mocno dziś dotknęły: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego. A moje życie – sytuacje, w których wszystko sprzysięgało się przeciwko mnie? Kiedy nic nie szło, kiedy wszystko zawalałem? Kiedy zawalałem relacje, robotę do zrobienia, kiedy wszystko z rąk leciało? Albo kiedy wszyscy sprzysięgli się przeciwko mnie? Kiedy ludzie, którym ufałem – zostawiali mnie, opuszczali. Kiedy przyjaciele mnie atakowali. Kiedy wydawało mi się, że zostałem całkiem sam. W czyje ręce wtedy powierzałem mojego ducha?
To nie zawsze był Ojciec. Najczęściej była to ucieczka od kłopotów, niechęć do wzięcia odpowiedzialności za to, co powiedziałem, co zrobiłem… byle ratować swoją skórę. Chowanie głowy w piasek i udawanie, że nic się nie stało, że wszystko jakoś samo minie. Albo lęk – paraliżujące uczucie, które zabijało wszelką kreatywność.
Ojcze, chcę zaufać Tobie szczególnie w tych najgorszych momentach. Bo stosunkowo łatwo jest ufać, kiedy się jest „na fali”, kiedy wszystko jest doskonale zorganizowane, kiedy ludzie są zadowoleni i chwalą, kiedy wszystko wychodzi. Gorzej, kiedy zaczyna się walić, kiedy przybijają moje ręce do drzewa, kiedy staję się bezsilny. Wtedy chcę zwiać.
Chcę być podobny do Chrystusa, chcę iść po Jego śladach. Dokładnie, bez kombinowania po swojemu, bez wytyczania nowych ścieżek poza Nim. Pociągają i przyciągają mnie Jego rozpięte na krzyżu ręce. Ten gest rozpiętych rąk, które nigdy się nie zamykają na potrzeby człowieka. Otwarte przez włócznię serce – bym mógł mieć do niego łatwy dostęp. Serce zawsze otwarte…
Panie, taki chcę właśnie być. Chcę żyć zmartwychwstaniem, które jest moim nowym życiem. Choć moja natura jest ciągle słaba i ciągnie ku temu, co wygodne tylko dla mnie, to jednak nie będę się bał. Chcę umrzeć dla siebie, by żyć już dla Ciebie. Chcę, by moja wola umarła, a w moim życiu wypełniła się tylko Twoja wola. To jest zmartwychwstanie – kiedy ostatnie słowo należy do Ciebie, a nie do mojego grzechu i „starego człowieka” we mnie.
Być może niejedna bitwa będzie jeszcze przegrana, niejeden upadek i ucieczka. Ale cokolwiek się wydarzy, jakiekolwiek nieszczęście mnie spotka, na jakąkolwiek śmierć mnie skażą – mój Ojcze, w Twoje ręce powierzam mojego ducha – dziś, jutro i na zawsze!