Ojcze nasz…
Panie, naucz nas się modlić… Łk 11, 1 – 4
Uczniowie proszą Jezusa, by ich nauczył modlić się. Tylko dlaczego? Przecież Żydzi od dzieciństwa znają modlitwy, uczą się Prawa i przykazań, czytają Torę (Pismo Św.). Co takiego było w tej modlitwie Jezusa, że oni chcieli się jej nauczyć?
Modlitwa jest rozmową, dialogiem, a więc pokazuje jaka jest relacja między człowiekiem a Bogiem. Relacja Jezusa z Bogiem była żywa, autentyczna, szczera i prosta. On nazywał Go Ojcem. Jezus znał wszystkie modlitwy Izraela, modlił się Psalmami, oficjalnymi i publicznymi modlitwami. Lecz Jego modlitwa osobista nie była sformalizowana. Była prawdziwą relacją.
Przypomina mi się wiele spowiedzi osób po czterdziestce, po pięćdziesiątce, których jednym z grzechów było „nie odmawiałem pacierza”, albo – co mnie jeszcze bardziej zatrważało – „nie odmawiałem paciorka”. To człowiek, który zatrzymał się w relacji do Boga na etapie dziecka pierwszokomunijnego. To nie była relacja w sensie ścisłym, brakował tam żywej więzi z Bogiem, dzielenia się swoim życiem. Bóg może się przemienić w „pomnik”, któremu recytuje się wierszyki. Przestaje być Osobą, której się słucha i z którą się rozmawia o swoim życiu.
Jezus dobitnie to pokazuje, kiedy rozpoczyna naukę modlitwy od słowa: Ojcze. Przez to jedno słowo, ustanawia prawdziwą relację z Bogiem. Z mojej strony potrzeba, bym uznał w Nim Ojca i chciał naprawdę być Jego dzieckiem. Bez tego będzie to kolejne „martwe” słowo w moim życiu. Jeśli naprawdę uczynię Go moim Ojcem, to moja relacja z Nim nabierze nowych kolorów – stanie się żywa (jak żywa jest relacja dziecka ze swoim tatą), stanie się autentyczna i prosta (dziecko nie kombinuje, mówi wprost czego potrzebuje, co mu się podoba a co nie), szczera (dziecko, kiedy jest traktowane poważnie, jest szczere i otwarte – po prostu ufne).
Tęsknię za taką relacją z Bogiem. Ona czasem taka jest, ale czuję, że zbyt często uciekam, chowam się za formułkami… tyle lat różnych doświadczeń, szczególnie doświadczania lęku sprawiły, że najzwyczajniej w świecie boję się takiej relacji. Boję się całkowicie otworzyć i zaufać, boję się być szczerym – i to przed samym sobą, a co dopiero przed Bogiem, po prostu się boję. Są momenty, w których się nie boję, ale zbyt często żyję lękiem…
Może dlatego, aż do oporu mam ciągle powtarzać – Ojcze! Bym wreszcie uwierzył, bym zaufał, bym rzucił się w ramiona Miłości, nie zastanawiając się nad tym, co powiedzą inni, czy tak wypada, czy nie jestem zbyt infantylny… bo jestem dzieckiem, Jego dzieckiem. Tylko boję się nim być. Zbyt często się boję.
Dziękuję za słowa proste, ale mocne i wymowne, bo płynące z serca. Dziękuję za szczerość, która mnie samej otwiera trochę oczy na relację z Nim…
Dziękuję !!!