Idę na wojnę!

Gdyby w Tyrze i Sydonie działy się cuda, które u was się dokonały, już dawno by się nawróciły… Łk 10, 13 – 16

Nawrócenie jest buntem. Jest niezgodą na dotychczasowy styl życia. Jest zawrócenie z drogi, jaką się do tej pory szło. Jezusowe biada… podoba mi się, bo pokazuje Go jako zagniewanego. Jezus ujawnia swoje uczucia i nie wstydzi się tego. Nie mówi, że chrześcijanin to ma być człowiek siedzący cicho i chowający głęboko swoje odczucia, szczególnie te trudne i przykre dla otoczenia. Chrześcijanin to nie pokorne cielę, które ma się zgadzać na wszystko, do wszystkich się przymilać i uważać, by się nie wychylić.

Chrześcijanin to człowiek buntu. Takiego buntu, o jakim mówi dziś Jezus. A mówi ostro… wszak Tyr i Sydon to pogańskie miasta, które w sumie nie doświadczyły łaski Jezusa, owszem – chodził On w okolice Tyru i Sydonu, ale tam raczej nie nauczał, nie uzdrawiał, nie czynił znaków. A jednak im lżej będzie w dzień sądu niż tym pięknym, judejskim i galilejskim miastom, które słuchały Jego słów, widziały Jego znaki, ale nic z tym nie zrobiły – nie zbuntowały się, nie zawalczyły.

To ewangelia o mnie. Bo przecież ja jestem tym blisko Boga, żyjącym z Nim, ale… czy się naprawdę nawracam? Czy – nie tyle potrafię – co chce mi się zbuntować na to mierne życie, które czasem prowadzę? Bo Jezus właśnie na to zwraca uwagę mieszkańcom tych miast – słyszeliście słowo, widzieliście znaki, ale nic nie zrobiliście. Bóg dla was uczynił tyle, ale w was nie wzbudziło to wzajemności!

Czy tak trudno oderwać się wcześniej od internetu czy telewizji, by dłużej się pomodlić albo spędzić czas z bliskimi? Dlaczego lepiej mi być zaciętym w gniewie, aniżeli przebaczyć i zejść z tego piedestału bycia „śmiertelnie obrażonym”? Dlaczego tak trudno wyjść poza swój mały, ograniczony świat, który jednak uważam za bardzo oświecony i z szerokimi horyzontami? Dlaczego tak trudno o małe gesty miłości, o uśmiech, o walkę z pokusami w swoim sercu (jak mówią niektórzy: lepiej jej ulec, bo się może nie powtórzyć…). Dlaczego tak trudno zawalczyć o czas dla Boga i drugiego człowieka, o czas na swój rozwój (wszelaki: duchowy, psychiczny, fizyczny)? Gdzie są moje wartości i dlaczego o nie nie walczę?

Za mało we mnie buntu. Za mało walki o to, co dla mnie ważne, co moją najświętszą wartością. Za mało. I nie chodzi o walkę przeciwko komuś… o nie! Chodzi o zbuntowanie się na własne lenistwo, wygodnictwo, usprawiedliwianie się, wymówki, chowanie w dziupli i udawanie że nic się nie stało… chodzi o te wszystkie kompromisy zawierane ze złem, o układanie się z grzechem i pakty o nieagresji zawierane z tym, przeciwko któremu trzeba toczyć nieustanną wojnę aż do oddania życia.

Jezus nie mówi o tym, że Go nie słuchali, lecz że gardzili tym, co mówi. Bo można słuchać Boga i… nic. A przecież po słuchaniu musi coś być. Musi być po-słuch, czyli posłuszeństwo. A to zawsze oznacza bunt, bo wygodniej jest  robić po swojemu, aniżeli być posłusznym Słowu Boga. Taką tendencję w sobie zauważam i jest to dziedzictwo grzechu pierworodnego.

Moje nawrócenie to bunt. Moje nawrócenie to walka. O wszystko, co dla mnie jest najważniejsze. O wszystko, co jest moją największą wartością. A zatem… idę na wojnę!  Jako mężczyźnie bardzo mi się to podoba. Panie, Wodzu mój, obym nigdy się nie wycofał. Oby zły nie zasiał w moim sercu lęku. Obym nigdy nie zgnuśniał i nie osiadł na laurach. Obym nie przejmował się pojedynczymi przegranymi – liczy się każda potyczka, to prawda, ale stawką jest ostateczne zwycięstwo. A inaczej się walczy wiedząc, że zwycięstwo jest po naszej stronie!

3 komentarze

  1. Agata:)
    6 paź, 2012

    „Za mało we mnie buntu. Za mało walki o to, co dla mnie ważne, co moją najświętszą wartością. Za mało. I nie chodzi o walkę przeciwko komuś… o nie! Chodzi o zbuntowanie się na własne lenistwo, wygodnictwo, usprawiedliwianie się, wymówki, chowanie w dziupli i udawanie że nic się nie stało…”

    Teraz, kiedy siedzę w Krakowie, w pustym akademickim pokoju, słowa (Słowo) to jest bardzo na czasie. Zastanawiałam się niedawno, co robić, by być osobą szczęśliwą. I się buntowałam. Coś mówiło: walcz, coś przeciwnego: nie dasz rady. Walcz!

    Wyjechałam. Minął dopiero tydzień, a już wiem, że nie wrócę ta sama. Relacje, które „leczyłam” 4 lata, już nie bolą. Strach przed porażką okazał się daremny. Uczelnia nie jest straszna. Ludzie są wspaniali – jak wszędzie. Bóg jest, choć wydaje się czasem odległy.

    I może wiele o tym piszę. Ostatnio tym żyję – to chyba normalne.
    Chyba, bo ja nigdy do końca normalna nie byłam 🙂

    „Dlaczego tak trudno zawalczyć o czas dla Boga i drugiego człowieka, o czas na swój rozwój (wszelaki: duchowy, psychiczny, fizyczny)? Gdzie są moje wartości i dlaczego o nie nie walczę?”

    Dlaczego? Odpowiedzi jest pewnie kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt… 🙂 Jednego jestem jednak pewna: dlatego, że tak wygodnie. Wygodnie jest powiedzieć: nie chce mi się, zaciągnąć pod nos kołdrę i iść spać. Wygodnie powiedzieć: idź już, bo mamy dość Drugiego. Wygodnie powiedzieć: nie dam rady… i nie ruszyć palca, by zrobić cokolwiek – przecież od razu nie zrobi się milowego kroku. Wygodnie.

    Co do buntu… Przypomina mi się filozofia Alberta Camusa (choć on siebie filozofem nie nazywał). I tak myślę, myślę, myślę… i dochodzę do wniosku, że on miał rację. I nie obchodzi mnie to, że sam nazywał siebie ateistą. Chodzi mi o bunt.

    Bunt nie jest zły. Wszystko, co neguję, co w jakiś sposób mi przeszkadza, co nie pozwala przejść mi obojętnie, jest dobre. Mogę zapalić lampę, ale mogę też rozniecić ogień. Jedno przyniesie korzyść, inne spali doszczętnie. Mogę się zamknąć w sobie, ale mogę też wyjść… od siebie, do siebie, do drugiego człowieka, do Boga, do świata, do… Pierwsze niszczy mnie (i nie tylko), drugie przynosi korzyści.

    Jeśli bym się nie zbuntowała, jeśli by mi – mówiąc kolokwialnie – wszystko zwisało, to i Bóg jest jakiś niewyraźny i bezosobowy. Ale jeśli wierzę w zmartwychwstanie, jest i czas na bunt, i czas na radość. W sumie, jak pokazuje moje życie, nawet jedno drugiego wykluczać nie musi 🙂

    Kurde, znowu taki długi komentarz – a miałam się poprawić 🙂

    Ojcze, Bóg naprawdę mocno Ciebie kocha! Mnie chyba też, skoro pozwala mi czytać takie słowa (Słowo).

    Czuwam.
    A.

  2. Lucy
    5 paź, 2012

    Nasunęła mi się pewna refleksja odnośnie „zagniewanego” Jezusa, który ujawnia swoje uczucia.
    1.Jakoś bardziej w słowach biada wam, zauważam nie tyle gniew, ile żal Jezusa połączony z uczuciem zawiedzenia i z nieuchronnymi konsekwencjami wynikającymi z postępowania tych miast które się nie nawróciły. A jeśli nawet można nazwać to uczucie gniewem to wydaje mi się, że jest on inny niż gniew ludzki. Jest to reakcja kontrolowana, bardziej niezgoda na to co się dzieje, bez nastawienia agresywnego.
    2.Tak,- zgadzam się, że chrześcijanin to nie taki człowiek, który siedzi cicho i chowa głęboko swoje odczucia, szczególnie te trudne i przykre dla otoczenia, zgadza się na wszystko i boi się żeby się nie wychylić. Ale ważne jest to w jaki sposób się wychyla, jak broni swoich racji i przekonań. Bo gniew jak każde inne uczucie jest dobry, tylko ważne jest to w jaki sposób go się wyraża, czy się go pielęgnuje czy nie, czy z tego gniewu powstają ciągnące się urazy które niszczą człowieka, czy jest on konstruktywny i przynosi owoce. Nie wiem dlaczego jakoś zwróciłam na to uwagę. Może przyszło mi na myśl, żeby chrześcijanin nie uzurpował sobie prawa (no bo skoro Jezus pozwala sobie na gniew) do bycia osobą zagniewaną , nie kontrolującą swoich emocji, niszczącą wszystkich wokół siebie, starającą się za każdą cenę, nie unikając grzechu przeforsować swoją rację.
    3. Tak sobie myślę, że sama decyzja i wola pójścia za Jezusem jest walką, buntem, sprzeciwem wobec tego złe we mnie, bo czasami to nie jest takie łatwe i proste, często jest pod górkę i przychodzi zniechęcenie, potrzeba wiele trudu i wyrzeczeń. Choć dziwne że ja sama jakoś przynajmniej na tym etapie na którym jestem tego tak nie odbieram. Wręcz przeciwnie jest mi z tym dobrze. Czuję pokój. Wreszcie wiem dokąd zmierzam, choć cel jest daleki.
    Jednak, bo o tym chciałam napisać, źle kojarzy mi się słowo wojna. Wojna to agresja, agresja to złość, przemoc, to wystąpienia zbrojne. Czy mamy posuwać się aż do takich aktów. Czy Jezus nie mówił zło dobrem zwyciężaj, czy ten sprzeciw nie może odbyć się na drodze pokojowej. Dlatego wolę walkę i sprzeciw wobec zła, słabości które są we mnie. Nie wiem, być może dlatego właśnie, że jestem kobietą.

  3. Majka
    5 paź, 2012

    Ależ mi się spodobał ten tekst – tak sobie pomyślałam, że ja się lubię buntować, ba! – że słucham słów Jezusa i idę za Nim, że walczę.
    Niestety myślałam tak tylko przez czas potrzebny na przeczytanie połowy tekstu, bo kiedy doszłam do serii niewygodnych pytań, okazało się że to nie do końca jest tak, jak myślę. A te słowa są bardzo, bardzo na czasie…

Skomentuj Agata:) Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *