Przyjąć Maryję
A zatem nie jesteś już niewolnikiem, lecz synem. Ga 4, 4 – 7
Jezuici czczą dziś Maryję, jako swoją Matkę. Stąd i liturgia bardziej uroczysta oraz trochę inne czytania. Moją modlitwę oparłem właśnie na nich i tym chcę się dzisiaj podzielić.
Maryja jest Matką Jezusa. Kiedy przyszła pełnia czasu Bóg właśnie przez nią posłał do nas swojego Syna. Posyła Syna, aby wykupić niewolnika – jak pięknie to ujmuje Exsultet śpiewany podczas Wigilii Paschalnej. Ale to przyjście Jezusa i zbawienie, które się przez Niego dokonuje sprawia, że przestaję być niewolnikiem, a staję się przybranym synem Ojca. Bóg mnie nie oddala, nie odrzuca, nie potępia. W Jezusie przyjmuje mnie jako swego syna. Bardzo mnie to porusza. Zostaję wykupiony przez Boga krwią Chrystusa.
Aby to się dokonało, Ojciec wybiera Maryję, prostą i pokorną dziewczynę z zapadłej wioski w Galilei. Przez Maryję przychodzi Ten, który mnie zbawia. Maryja jest drogą, jest sposobem Boga na to, by przyjść do ludzi w widzialnej postaci. Pomyślałem, że teraz również Bóg chce przychodzić do mnie przez Maryję. I to przychodzić w sposób widzialny. Jak? Maryja z Jezusem pod sercem idzie do Elżbiety. Bóg przychodzi do mnie na sposób widzialny przez drugiego człowieka. Skoro sam Bóg chciał przyjść do człowieka przez pośrednictwo człowieka (Maryi), to do mnie tak samo przychodzi.
Bóg nie odrzuca mnie jako niewolnika grzechu, lecz przyjmuje mnie w Jezusie Chrystusie jako swego przybranego syna. Ponieważ Bóg nikogo nie odrzuca, to zaprasza Józefa, by to samo uczynił z Maryją – by jej nie oddalał potajemnie, lecz przyjął do siebie (Mt 1, 20b – 23). Czuję się mocno zaproszony do przyjmowania wszystkiego, co się wydarza w moim życiu. Ani dla Maryi nie było to łatwe, ani dla Józefa, tym bardziej. Ta scena mocno to pokazuje. Przyjąć Boga, który przychodzi w tak niesamowity i tak trudny sposób, jakby trochę na przekór ludzkim planom tych dwojga, dopiero co zaślubionych sobie młodych ludzi – domyślam się wewnętrznych walk, o których Pismo tak niewiele mówi.
Czuję się zaproszony do przyjmowania a nie oddalania czy odrzucania. Przyjmowania przede wszystkim Boga i Jego dróg, które nie zawsze rozumiem. Przyjmowania drugiego człowieka takiego, jakim jest, choć to często dużo kosztuje. Przyjmowania siebie samego, z moimi blaskami i cieniami (szczególnie tym drugim), z moimi słabościami i upadkami, z bezradnością i bezsilnością, z siłą i odwagą, z miłością i życzliwością… ze wszystkim. Przyjmowanie swojego życia i świata wokół mnie. Przyjmowanie przyjemności i cierpienia, pocieszenia i strapienia, momentów jasnych i ciemności, zdrowia i choroby, śmiechu i łez, radości i żalu, emocji przyjemnych i trudnych… wszystkiego. Chcę przyjmować wszystko, oprócz grzechu, zła i wszelkiego ich pozoru.
Chcę stawać się w tym podobny do Maryi, która przyjęła Jezusa, przyjęła te wszystkie wydarzenia, które z Nim były związane – aż po krzyż, cierpienie i śmierć. Chcę stawać się podobny do Józefa, który przyjmuje Maryję, a przyjmując ją, przyjmuje Jezusa. To dzisiejsze święto nie odnosi mnie do jakichś sentymentalnych uczuć związanych z tematem matki, lecz do miłości, jaką Bóg ma do mnie, czyniąc mnie swoim przybranym synem i do drogi, jaką On wybiera, by przyjść do mnie – a tą drogą jest Jego Matka, Maryja. W Niej i przez Nią oddaję cześć i uwielbienie mojego Bogu i Panu, który wyprowadza mnie z niewoli grzechu do pełnej wolności syna.
Przyjąć Boga, który przychodzi w tak niesamowity …. Im bardziej GO poznaje, tym więcej mnie doświadcza.Przerobiłam to na sobie. Z początku było wiele buntu we mnie PANIE NIE CHCĘ TEGO !!!
zabierz to ode mnie im bardziej się mocował to gorzej bolało. Dopiero akceptacja Panie godzę się na to doświadczenie. Mnie samej przyniosło ulgę i inny punkt widzenia. Pójść za Jezusem ze wszystkim konsekwencjami :))