Czym się karmisz?
Albowiem chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i daje życie światu. J 6, 30 – 35
Jak krótką mieli pamięć Żydzi, którzy przed chwilą widzieli znak – rozmnożenie chleba, po którym chcieli obwołać Jezusa królem, a teraz… znów pytają o znak, znów chcą, by Jezus coś zdziałał, by mogli Mu uwierzyć.
Czym się karmię? Bo staję się tym, co jem. Może potrzebuję zmienić nawyki żywieniowe, skoro tak często dopada mnie amnezja tego, co Bóg dla mnie uczynił i na nowo oczekuję od Niego znaku? Tylko jak wtedy ma wzrastać moja wiara? Znów przypomniałem sobie tych wszystkich ludzi z przedświątecznych spowiedzi, którzy raz w roku się spowiadają, w czasie wielkanocnym przyjmują komunię św. i tyle. Czy wypełnili przykazanie? Oczywiście! Nic się nie da zarzucić. Czy wierzą? A to już inna sprawa. Bo po tej komunii wielkanocnej dalej żyją tak, jakby Boga nie było, nie karmią się nim, niewiele się modlą, Eucharystia też na bakier, miłość bliźniego, czynienie dobra, wzrost duchowy… można wiele wymieniać. I tak do następnych świąt.
Jezus znów wskazuje na relację z Nim jako tę, która daje prawdziwe życie. Jeśli Nim się karmię – przeżyję. Jeśli nie – jestem chodzącym trupem. I nie chodzi tu tylko o przyjmowanie komunii świętej co niedzielę. Bo można to robić co Eucharystię, a jednak życie nie musi się zmieniać (przy założeniu że i tak zmienia się dość powoli). Naprawdę jednak trzeba pomyśleć o zmianie nawyków żywieniowych. Bo przecież dzisiaj mogę czerpać z różnych źródeł – wszędobylski szum informacyjny, media, multimedia, książki… To nie znaczy, że mam to zostawić. Mam Boga znajdować we wszystkim, we wszystkim mam szukać śladów Jego obecności. Tylko czy to robię. Czy włączam moje życie i to życie, które toczy się wokół mnie do mojej modlitwy? Czy Eucharystia jest naprawdę dziękczynieniem Bogu za wszystko, a jednocześnie – będąc Jego ofiarą za moje życie, czy staje się zarazem moim wejściem w tę ofiarę, mówiąc inaczej – czy staję się tak dobry jak chleb dla wszystkich, których Bóg stawia na mojej drodze? Nawet moich nieprzyjaciół, nieżyczliwe mi osoby, osobistych wrogów, nieprzejednanych prześladowców…
Czym się karmię, tym się staję. Jeśli karmię się Jezusem na codzień, to staję się powoli Jezusem. Zaczynam kochać jak Jezus, przebaczać jak On, przebywać z celnikami i grzesznikami jak On, nie potępiać, nie dzielić ludzi na lepszych i gorszych, nie chować się za parawanem własnych idei czy masek (pobożności, inteligencji, wszystko-wiedzy, „zawsze mam rację”, poczucia wyższości, samo-usprawiedliwiania się, itd.). Żyć jak Jezus oznacza stawać się powoli wszystkim dla wszystkich, to patrzeć z większą otwartością i przebaczeniem na cały ten słaby i grzeszny świat wokół mnie. To przyjmować cierpliwie to, co mnie spotyka, na co tak często nie mam wpływu. To ścierpieć siebie samego, ścierpieć różne okoliczności życia, ścierpieć bliźniego – aż do oddania życia w imię Jezusa Chrystusa. Tak uczynił Szczepan, którego męczeńskiej śmierci jesteśmy dziś świadkami (Dz 7, 51 – 59).
Czym się karmię? Panie, pomóż mi zmienić nawyki żywieniowe, bym odrzucił to, co mi szkodzi. Naucz mnie żyć przede wszystkim miłością, która jest tak konkretna, tak praktyczna, tak cierpliwa, łaskawa, wierna, nie zazdroszcząca, nie pyszna…
…kto do mnie PRZYCHODZI nie Łaknie
..a kto Wierzy nigdy Pragnąć nie będzie…
Panie to TY zaspakajasz moje głody i pragnienia :))