Poranieni
Nie zatrzymuj mnie… J 20, 11 – 18
Maria Magdalena stoi przy grobie i płacze. Doświadczyła wielkiej straty. Wróciła do miejsca, które stało się raną w jej sercu, wyrwą, dziurą. Jej miłość jest naprawdę wielka, ale przecież to tak, której wiele odpuszczono. Ta miłość została zraniona przez śmierć Ukochanego.
W życiu doświadczyłem wielu strat. I tych mało ważnych, po których szybko się podniosłem, oraz tych wielkich, po których dochodziłem do siebie wiele długich lat. Skutki niektórych trwają do dziś. Spotykam też ludzi, którzy doświadczyli różnych strat. Znam rodziców, którzy utracili swoje dzieci, ludzi, którzy stracili pracę, firmę, dorobek swego życia, dom (np. w wyniku powodzi), itd. Znam też ludzi, którzy mają poczucie straty swojego dzieciństwa, młodości (np. z powodu alkoholizmu rodziców). Każda strata zostawia dziurę w sercu. Ta rana jest tym większa, im więcej człowiek kochał, im bardziej był przywiązany do dane rzeczy oraz im większe poczucie bezpieczeństwa mu to dawało.
Maria stoi przy grobie ze swoją stratą. Przyszła ją wypłakać. To normalna i potrzebna reakcja na stratę. Potrzebuję wypłakać, wypowiedzieć to, co właśnie czuję, co mnie boli. Gorzej, kiedy człowiek zamyka się w sobie, kiedy tak mocno tkwi w przeszłości, w tym co było i co odeszło, że w żaden sposób nie chce się pogodzić z faktami, które się wydarzyły, nie zgadza się na te rany, które życie zadało.
Jezus przychodzi do naszych strat i zaprasza nas do relacji. Najpierw chce, byśmy Mu opowiedzieli o naszym bólu. Zadaje więc pytanie Marii Magdalenie o to, dlaczego płacze. Zadaje pytanie uczniom uciekającym do Emaus o to, co się wydarzyło. Bóg chce, byśmy nasz żal, ból i stratę wypowiedzieli, wyrzucili to z siebie, wypłakali. Bez tego trudno uzdrowić ranę. Bez tego nie da się jej zagoić. Z poczuciem straty potrzebuję wrócić do miejsca, gdzie strata powstała i tam wypowiedzieć mój ból.
Wtedy Jezus woła mnie po imieniu. Wtedy jakby wydobywa mnie z mojego grobu, do którego sam wchodzę. Bo strata kogoś lub czegoś bardzo ważnego, bardzo kochanego powoduje, że człowiek sam chce być jakby „stracony”, chce być „pochowany” wraz z tym, co traci.
Jezus wyprowadza mnie z mojego grobu i pokazuje swoje rany. Jak bardzo jestem w tym podobny do Niego. On zraniony i ja zraniony. Dla mnie to wielkie błogosławieństwo i pocieszenie, kiedy widzę, że Jezus po zmartwychwstaniu też ma rany. One nie zniknęły. W nich znajduję sens moich ran, moich dziur w sercu.
I te słowa Jezusa do Marii, by Go nie zatrzymywała. W moim odczuciu chodzi o to, by nie chciała Go zatrzymać takim, jakim był przed śmiercią, by nie łudziła się, że skoro widzi Go żywego, to wszystko będzie jak dawniej, będzie po staremu. Nie. Nic nie wróci i tak samo już nie będzie. Rany pozostaną, choć dotknięte przez łaskę Jezusa nie będą krwawić ani boleć. Rany przyjęte staną się moim dziedzictwem, skarbem, klejnotami i będą pokazywać moje doświadczenie życiowe, etapy mojego dojrzewania.
Jezu, zmartwychwstały Panie, naucz mnie kochać tak, jak Maria Magdalena. Naucz mnie przeżywać moje straty wraz z Tobą. Chcę zawsze wypowiadać przed Tobą to, co mam w sercu. Chcę żyć w nowości życia, a nie tym, co dawniej, tym co po staremu. Ty jesteś Bogiem żywych, a nie umarłych. Żywych, choć poranionych – tak jak Ty!
Dziękuje za piękne słowa
Minęło 30 lat od smierci mojego męża.Miałam 33lata.Rana wciąż krwawi.to znaczy ,że jej Jezus nie dotknął?
Jezus dotyka naszych ran w momencie, kiedy przeżywając żałobę dochodzimy do momentu przebaczenia – też sobie samym. Czasami ta żałoba mocno się przedłuża, kiedy rana jest bardzo bolesna i kiedy trudno nam pogodzić się z daną sytuacją (a więc i przebaczyć). Czasem bywa i tak, że trudno przeżyć żałobę, nie pozwalamy sobie na to i to powoduje, że rana krwawi nawet po wielu latach.
On zraniony i ja zraniony.
Który to już RAZ. Panie Jezu dziękuję za każde nowe doświadczenie, chociaż tak mocno boli. To wszystko bardzo zbliża mnie do Ciebie :))
Dzięki Grzesiu… Mocne to są słowa dla mnie teraz – tym bardziej dziękuję :*