Słuchanie (II)
Przypowieść o siewcy mówi nam, że Bóg zawsze daje słowo i że w tym dawaniu jest bardzo hojny. Przechodzi ono przez nasze zmysły do serca. Wiele wrażeń może blokować tę jego drogę do serca i Słowo może nas nie dotknąć (obraz cierni, drogi, skał). Dla św. Ignacego było ważne, by zmysły zostały nawrócone. Przez to lepiej mogą strzec drzwi naszego serca przed niepotrzebnym hałasem, bodźcami zewnętrznymi, tysiącem informacji i wrażeń. Słowo, które Pan posyła ma moc nas dotknąć, poruszyć i zostawić ślad w sercu, a w konsekwencji popchnąć do podjęcia decyzji. Chodzi o decyzję dotyczącą zmiany życia, nawrócenia. Na to możemy odpowiedzieć „tak”, albo „nie”. Dopiero decyzja pozytywna przynosi owoce, przynosi wypełnienie w naszym życiu.
Jk 1, 19-25 – mamy być słuchaczami wypełniającymi słowo, a nie przeglądać się w nim jak w lustrze (por. Łk 18, 9-14 – faryzeusz i celnik na modlitwie). W lustrze można się przeglądać, by się sobą zachwycić (faryzeusz), albo by coś w sobie poprawiać (podejście perfekcjonistyczne). Słowo zaś nie jest lustrem, w którym mam widzieć siebie. Jest miejscem spotkania z Bogiem, który widzi mnie w Prawdzie i Miłości. Mam Jemu pozwolić się poprawić, skorygować – nie sam! Mam Jemu pozwolić się osądzić, a jest to zawsze sąd z krzyża: „Ojcze, przebacz im…”.
Słowo pokazuje mi prawdę o mnie i nie jest łatwo ją przyjąć. Ta prawda jednak jest zawsze połączona w sposób nierozdzielny z miłością. Bo Bóg jest miłością, więc i Słowo, które posyła jest Słowem Miłości. Bóg, pokazując nam prawdę o nas samych, mówi jednocześnie: „Kocham cię do szaleństwa takiego, jakim jesteś”. Pokazując nam prawdę – Bóg tej prawdy o nas nie potępia, lecz zbawia i okazuje swoje nieskończone miłosierdzie. Okazuje miłość, która jako jedyna ma moc nas zbawić, uleczyć.
Kiedy wiec Słowo pokazuje mi prawdę o mnie, prawdę o mojej ciemności i grzechu, to jednocześnie mówi: „Kocham cię i chcę twojego dobra”. Gdy człowiek pozwala na to, to Bóg bierze go na ręce i prowadzi do żywej wody, która obmywa z wszelkiego brudu. Przeszkodą w tym, by słowo zadziałało jest spojrzenie w Słowo jak w lustro i przeglądanie się w nim, zamiast pozwolenie, by mnie zmieniało.
A to przeglądanie ma dwojaki kierunek:
a) Na wzór faryzeusza, który nie widzi w sobie zła. Robi wszystko, co przykazania każą, daje dziesięcinę, modli się, pości… nie ma sobie nic do zarzucenia. Przejrzał się w słowie i sam się usprawiedliwił.
b) Na wzór Judasza, który zobaczył prawdę o sobie; zobaczył, że wydał krew niewinną, uznał swój grzech, ale nie pozwolił sobie na przyjęcie miłosierdzia i sam go sobie nie dał (i potępił siebie przez powieszenie się).
Poznanie siebie, które jest procesem, w konsekwencji prowadzi do przyjęcia siebie, zaakceptowania i pokochania, tj. do naśladowania Słowa – Jezusa Chrystusa. To się dzieje przez przebaczenie sobie, przez okazanie sobie miłosierdzia. Można to nazwać złotym środkiem pomiędzy samousprawiedliwieniem, czy wybieleniem siebie (muszę przyjąć prawdę o sobie), a samo-potępieniem (muszę sobie przebaczyć, przyjąć miłość miłosierną).
jakże często jestem takim faryzeuszem..
ale jak znaleźć taki złoty środek, kiedy właśnie najtrudniej wybaczyć sobie..
to tylko łatwo powiedzieć, ale zastosować w praktyce raczej trudno 🙁