Nie lękaj się ich…
Herod bowiem czuł lęk przed Janem… Mk 6, 17 – 29
Moją uwagę przykuło słowo „lęk”, które pojawia się w dzisiejszej liturgii słowa. Do Jeremiasza Pan mówi, by się nie lękał ludzi – bo inaczej On, Pan, napełni go lękiem przed nimi (Jr 1, 17 – 19). Ciekawe zdanie. Można by je przetłumaczyć tak, że jeśli przestraszysz się ludzi, to ten lęk będzie w tobie narastał, będzie się coraz bardziej nakręcał. Mogę się bać ludzi, mogę się bać ich reakcji na mnie, na moje słowa, na moją prawdę. Ale kiedy się przestraszę, to lęk może się we mnie nakręcać coraz bardziej. Dlatego Pan ostrzega proroka, ostrzega też mnie… Komu zaufam? Lękowi? Bo On zaraz dodaje: „Będą walczyć przeciw tobie, ale nie zdołają cię zwyciężyć, gdyż Ja jestem z tobą – mówi Pan – by cię ochraniać”. Na czym chcę się opierać? Na lęku? Czy na Panu i Jego Słowie?
Panie, Ty wiesz… daj mi siły i odwagę, wielbię Cię w Twoim Słowie, sprawiającym we mnie to, co znaczy!
Pojawia się dziś także drugi rodzaj lęku. Ten powyższy może być przed byciem sobą, przed głoszeniem prawdy. Taki ma być prorok, taki był św. Jan Chrzciciel, którego męczeństwo dziś wspominamy. Bezkompromisowy. Ale drugi rodzaj lęku jest w Herodzie, który „czuł lęk przed Janem… ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój…”. Można odczuwać lęk przed głoszeniem, ale można również odczuwać lęk przed usłyszeniem prawdy o sobie. Z Herodiadą było królowi wygodnie, miło, przyjemnie, więc prawda o tej relacji poszła w kąt. W imię wygody można tak bardzo utwardzić swoje serce, że się prawdy nigdy nie usłyszy, że nigdy człowiek nie dotknie ciemnej strony swego serca – by Bóg mógł je oświetlić Światłem Prawdy i nawrócić.
Panie… pokazuj mi proszę moją „Herodiadę”, pokazuj mi miejsca we mnie, które są wygodne i przyjemne, ale poza prawdą. Pokaż mi prawdę o mnie samym i daj mi łaskę, bym się nie bał jej usłyszeć. Chcę spojrzeć prosto w oczy prawdzie o mnie samym. Wysłuchaj pragnienia mojego serca, mój Panie i Zbawicielu!
Mnie w tej Ewangelii szczególnie mocno dotyka druga część zdania o lęku Heroda: „odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał”. Owszem, było mu wygodnie z tym jak żył, ale jego serce gdzieś w głębi tęskniło za prawdą, za dobrem. A jednak zabrakło mu odwagi, otwartości. Kiedy nadarzyła się sposobność zabił swój „wyrzut sumienia”. Wprawdzie zasmucił się, ale jednak zabił…
I w tym kontekście myślę sobie o tej prawdzie, o tym głosie sumienia, który często aż nazbyt wyraźnie do mnie dociera, chcąc prostować moje mocno krzywe drogi… Pytaniem pozostaje jednak co ja z nim zrobię. Czy będę tylko słuchać z niepokojem i jakąś dziwną tęsknotą, czy też wezmę się za siebie, podejmę dialog i zacznę współpracować z tym wewnętrznym wołaniem.
Panie, Ty sam dawaj mi siłę, abym potrafiła usłyszeć Twój głos w moim sercu! I nie tylko usłyszeć, ale przyjąć i przemienić moje życie Twoją prawdą, którą pragniesz mi objawiać i nią mnie ubogacać! Nawet jeśli z pozoru łatwiej będzie nie słyszeć, „zabić” ten głos…
Lek przed ludźmi, lęk przed tym co sobie o mnie pomyślą, jak mnie będą odbierać, co mi mogą zarzucić, jak mnie ocenią, czy mnie zaakceptują czy nie, czy mnie skrytykują, czy poczuję się przez nich przyjęta czy odrzucona. Taki lęk, tak bardzo paraliżuje, tak bardzo męczy i niszczy człowieka. Niszczy od środka.
Ten lęk kiedyś był nieodłącznym towarzyszem mojego życia. Jak dobrze napisać był. Być może odrobinkę go zostało ale naprawdę niewiele. Dlatego dziękuję Ci Panie, że uwalniasz mnie od Niego, że zaraz w zarodku niszczysz go i nakazujesz mi otworzyć mu drzwi, bo gdy już raz te drzwi zostaną otwarte, okazuje się, że on nie jest taki straszny. Otwierając te drzwi widzę, że nic złego się nie dzieje.
Przychodzi refleksja, że jeśli nawet ktoś mnie nie akceptuje taką jaka jestem, ktoś mnie nie lubi, źle osądza, to nie mój problem to jego sprawa. Zgadzam się na to. Przyjmuje to i nie umniejsza to mojej prawdziwej wartości. Ważne co Ty Panie o mnie myślisz, bo Ty znasz mnie najlepiej, swoją wartość czerpie z tego, że jestem Twoim dzieckiem i ze szczerych starań o czyste sumienie i intencje. Nie bój się, ja jestem z Tobą, – mówisz Panie i wierzę,
że tak jest.
I lęk Heroda, – lęk przed usłyszeniem prawdy o sobie, nie opinii, lecz szczerej prawdy to lęk uzasadniony. Boję się go, ale wiem, że gdy zmierzę się z prawdą, może przyjść moje uleczenie. Nie dopuszczałam często tej prawdy, zwłaszcza tej negatywnej i długo się przed nią broniłam. Ale gdy nareszcie ją przyjęłam przyszło wyzwolenie i z całego serca chciałam się zmienić. Tych prawd o sobie samej jest wiele. Takie mierzenie się z nimi trwa całe życie. Dziękuje Ci Panie, że otworzyłeś mi oczy na jedną z tych prawd o mnie samej. Tak długo nie chciałam jej uznać, za pewnik, tak długo żyłam w iluzji, w nałogu. Tak długo chciałam zmieniać wszystkich i wszystko wokół a Ty mi pokazałeś, że mogę zmieniać tylko siebie. Proszę pokazuj mi resztę wszystkich prawd o mnie i pomóż mi je przyjąć.