Zobaczyć Ojca
Tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? J 14, 6 – 14
To pytanie Jezusa brzmi jak wyrzut. Bo jest wyrzutem. Dla mnie jednak zabrzmiał dziś jak zaproszenie. Usilne zaproszenie, bym poznawał Jezusa. Wciąż na nowo. Uświadomiłem sobie bowiem, że naprawdę mało Go znam. Co innego bowiem wiedzieć o Nim wiele, a co innego naprawdę Go znać. Poznać Jezusa to nic innego jak przebywać z Nim stale. To prawie jak rodzina – nawet, gdy rozchodzimy się do różnych obowiązków, to jednak wieczorem spotykamy się w jednym miejscu – domu. Prawie, gdyż „obowiązkiem” Jezusa, do którego co dnia On wychodzi jestem ja sam i moje życie. ON JEST ze mną nieustannie, nie opuszcza mnie i stale mieszka we mnie. Czy sobie z tego zdaję sprawę, czy nie.
Chcę Go poznawać, to znaczy być stale przy sobie, przy moim sercu (albo duszy, jak kto woli). Bo tam, w najgłębszej z komnat, mieszka On. Im bardziej i częściej wchodzę w siebie, im bardziej spotykam się ze sobą, tym częściej i bardziej spotykam się z Nim – w moim życiu. Z jednej strony to takie cudowne – nigdzie daleko nie muszę szukać, by spotkać się z Jezusem, a przez Niego z Ojcem. A z drugiej strony to takie trudne, bo wiem, co znajdę w moim sercu. Wystarczająco dużo tam pustki i ciemności, by mnie to skutecznie odstraszyło. A jednak… z tej pustki właśnie i tej ciemności słyszę Głos zapraszający do wejścia. ON tam JEST. Zupełnie mój stan Go nie przeraża. Zaprasza mnie, bym się z Nim właśnie tam spotkał. Przy moich zawiedzionych nadziejach, niespełnionych pragnieniach, życiowych porażkach, grzechach, słabościach i upadkach, podłościach, małości, ciemności… Można użyć wielu słów, ale już samo ich wymienianie jest jak chodzenie po wyjątkowo okropnym bagnie.
W tym tygodniu biblijnym poczytuję sobie dodatkowo ewangelię św. Jana. I trafiłem dziś znów na znany mi fragment o dwóch uczniach idących za Jezusem (J 1, 35 – 39). Ten tekst jakoś połączył mi się z dzisiejszą ewangelią i z tym, o czym przed chwilą pisałem. Pójść za Jezusem, by poznać gdzie mieszka. I najważniejsze – zostać u Niego. Na tym polega poznanie Jezusa – na byciu u Niego.
Coraz bardziej mnie ciągnie do takiego sposobu modlitwy, w którym „tylko” siedzę z Jezusem. Tracę czas na wpatrywanie się w Niego, oddychanie Nim, wypowiadanie Jego imienia. To bardzo trudna modlitwa, bo wymaga czujności i koncentracji. Wszystko mnie z niej wyprowadza: począwszy od zewnętrznych warunków (różne hałasy dobiegające z zewnątrz), po moje własne myśli, wyobrażenia i inne rozproszenia, które właśnie wtedy atakują ze zdwojoną moją. A jednak mocno odczuwam, że w tej modlitwie chodzi „tylko” o to, by BYĆ. Trwać wiernie i cierpliwie. Tracić czas. Nie spieszyć się. Być i oddychać, bo w tym jest istota życia. I w ten sposób – choć to paradoksalne – poznam Jezusa. A jak Jego, to i Ojca. A za tym najbardziej tęsknię, bo przy Ojcu – a więc w DOMU, znikną wszystkie moje lęki, ograniczenia, ucieczki, ciemności… a bagno zamieni się w urodzajną ziemię, zdolną przyjąć Słowo i wydać obfite plony.