Przytulony przez krzyż
A lud stał i patrzył. Łk 22, 14-23. 56
Rozpoczął się Wielki Tydzień. Dla mnie to dwie myśli, dwa poruszenia. Pierwsze – św. Józef, którego uroczystość poprzedziła początek tego tygodnia. Uświadomiłem sobie, między innymi, że był to człowiek wiary, o jakiej potem powiedzą mistycy – wiary ciemnej. Ma swoje życie, ma pewnie jakieś plany, może marzenia, pragnienia. Ale od momentu, w którym Anioł przyszedł do jego Małżonki, Maryi, to wszystko legło w gruzach. Do tego stopnia, że nie przestając być człowiekiem sprawiedliwym (i miłosiernym zarazem), chce porzuć Maryję. Ich małżeństwo przeżywa poważny kryzys i to za nim na dobre się zawiązało.
Od tego momentu Józef wchodzi w ciemną wiarę. Staje się posłuszny Bogu do końca. Anioł mówi mu, by przyjął swoją żonę – on to robi. Mówi, by uciekał do Egiptu? Robi. By powrócił stamtąd? Wykonuje. Jest prowadzony przez Boga i pozwala się prowadzić. Idzie w ciemno, choć nie wie, jak się to skończy i dokąd go to doprowadzi. Całkowicie zostawia swoje plany, jakie mógł mieć. Wszystko podporządkowuje Maryi i Jej Synowi – Jezusowi. To na Nim się skupia i to go właśnie prowadzi do takiej wiary. Skupienie na Jezusie prowadzi do wiary – ciemnej wiary. Pomyślałem sobie, że być może wiara w człowieku to coś najbardziej ślepego. Bo zamyka oczy i pozwala się prowadzić Komuś, kto Wie. Jeśli mi się wydaje, że „wiem” coś, to znaczy, że może jeszcze nie dość moja wiara jest ślepa… nie dość jest wiarą…
Drugie poruszenie – z niedzieli, z męki według Łukasza. Uderzyły mnie słowa, które zacytowałem na początku. Uderzyły jaka fala uderzeniowa podczas wybuchu bomby. Lud stał i patrzył. I co mu to dało? W tym miejscu przypomniałem sobie obraz Rembrandta „Powrót syna marnotrawnego”. Cały obraz zawiera nie tylko ojca, który obejmuje młodszego syna, lecz także stojącego obok, dumnie wyprostowanego starszego syna oraz sługi. I właśnie ów starszy syn – dramatyczna postać tej sceny – „stał i patrzył”. To przecież on zaciął się wobec ojca i powiedział, że nie wejdzie do domu na ucztę. Wylał swoje żale i wydaje się, że tak tragicznie się to kończy. Tłum przy krzyżu mógł wyglądać podobnie. Stoi i patrzy. Nie jest w stanie zrobić nic więcej w swoim zacięciu się na Miłość, która wypowiada: „Ojcze, przebacz im…”.
Scena przytulenia syna marnotrawnego i krzyż to ta sama scena. I to ja decyduję, czy pozwolę się przytulić, czy będę stał i patrzył. Czy pozwolę się przytulić krzyżowi (co jest b. trudne), czy się zaangażuję i pójdę za Nim, czy też stanę i będę patrzył – nic więcej. Przytulenie przez krzyż przemienia, stanie i patrzenie nic a nic.
Bardzo mnie to porusza i przyciąga. Wiara, która jest wejściem w ciemność i przytulający krzyż. I tylko na razie nie umiem pójść tą drogą. Ale przyciąga mocno…
Przytulenie przez krzyż przemienia, stanie i patrzenie nic a nic.
Należy być ciągle ” w drodze” i przyjmować kolejne wezwania Boże tak jak Święty Józef. Ciągle się uczę i jestem rada mimo trudnych doświadczeń. Z Panem Bogiem „da się „wytrzymać 🙂
Jeśli już jest się w tej ciemności, to czasem jedyna modlitwa to „bądź przy mnie, nie opuszczaj mnie”. Czasem tak mówiłam -„przytul mnie” – i odczuwałam, że to to samo, co „w ranach Swoich ukryj mnie”.