Przybliżali się
Przybliżali się do Jezusa wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać. Łk 15, 1-3. 11-32
Po co grzesznicy mieli się zbliżać do Jezusa? Bo doświadczenie pokazuje, że jak nagrzeszymy alby przynajmniej mamy takie poczucie, że się nazbierało, to najczęściej jeszcze bardziej się od Niego oddalamy. Bo przecież taki „brudny”, taki „niegodny”. Zostawiamy modlitwę, bo sobie myślimy „co nam to pomoże”. A tymczasem do Jezusa przychodzą wszyscy celnicy i grzesznicy…
Chyba że nie uważam się za żadnego grzesznika. Ta opcja też istnieje. Kiedy czasem podczas modlitwy powszechnej wypowiadanej spontanicznie przez ludzi na liturgii słyszę wezwanie za grzeszników, aby się nawrócili, to zastanawiam się, czy autor tego wezwania ma również na myśli siebie. Czy też może owi grzesznicy, to „oni”, a ja to ja. Bo oni to grzeszą, a ja to… co najwyżej tak troszeczkę, ale „to się nie liczy”.
Grzesznicy z dzisiejszej Ewangelii zbliżają się do Jezusa. Nie oddalają. Mocno mnie to słowo dziś zatrzymało. Przybliżali… właśnie tacy, jacy byli – grzesznicy. Nikt im nie kazał wcześniej się nawrócić, ogarnąć, pozbierać. Bo jak mieli to zrobić? Jeżeli jako grzesznik nie przyjdę do Niego, to kto mnie uratuje? Czy samego siebie mogę oczyścić? Czy tonący na bagnie wyciągnie samego siebie za włosy i uratuje? Niemożliwe! A grzech to bagno. Grzech to śmierć, z której sam siebie nie wybawię.
Po co grzesznicy przybliżają się do Jezusa? By zobaczyć cuda i w ten sposób przez zachwycenie się nawrócić? Nic podobnego. Cuda widzieli faryzeusze i nic im to nie pomogło. Zbliżają się, aby Go słuchać. Bo wiara rodzi się ze słuchania – jak mówi św. Paweł. Oczyszcza nas nie tylko sakrament pojednania, ale też słowo. Jezus jest Słowem. Podobnie jak kobieta cierpiąca na krwotok, z której uchodzi życie (krew to symbol życia) – tak życie uchodzi z każdego, kto grzeszy. I tak kobieta dotyka się płaszcza Jezusa i zostaje uzdrowiona. Jezus po chwili swoim słowem potwierdza jej to, mówiąc o jej wierze. Syn marnotrawny dostaje przebaczenie nieomal bez słów. Ojciec go tylko (aż) przytula, daje pierścień, nową szatę i zabija dorodnego cielaczka na ucztę. A on nawet nie miał zbyt szlachetnej pobudki, by wrócić do domu – chciał być jak najemnicy, byle tylko mieć chleba pod dostatkiem.
Pojednać się z Bogiem to przybliżyć się do Niego jako grzesznik i słuchać Słowa. Do Kogo się przybliżamy? Do Tego, o którym mówi dzisiejsza ewangelia. To On jest tym, który szanuje wolność młodszego syna i pozwala mu odejść. Pozwala mu również wrócić i przyjmuje go bez wymówek, bez warunków, bez próby kontrolowania go czy degradowania. To Bóg nie czeka z założonymi rękoma na syna – ladaco, lecz wychodzi do niego i rzuca się na szyję. Wychodzi także do starszego syna, który zaciął się w swoim perfekcjonizmie i nie zamierza cieszyć się z powrotu brata. Ojciec, na szczęście, nie zaciął się również na niego.
Czy należy się bać takiego Boga? Czy należy się bać zbliżyć do Niego, by słuchać słowa i zostać oczyszczonym, uzdrowionym, przyjętym przez Niego? On, który jest samą Dobrocią i Miłością nie potrafi nic innego, jak kochać. Niech wybrzmi w sercu to dzisiejsze wezwanie św. Pawła, które padło również na początku Wielkiego Postu; „Pojednajcie się z Bogiem” (2 Kor 5, 17 – 21).
Proponuje więcej modlitwy na różańcu a także pójścia na wspólnotę Odnowy w Duchu Świętym.
Jest we mnie wciąż myślenie, że Bóg stawia warunki mimo, że wiele razy modliłam się tekstem przypowieści o miłosiernym ojcu i wzrusza mnie bardzo scena powrotu marnotrawnego syna i tak bardzo sama chciałabym znaleźć się w ramionach Boga. Mogłabym zrzucić winę na nauczanie Kościoła, bo są przecież warunki sakramentu pokuty, odpusty, których znaczenie nie jest dla mnie zupełnie jasne, bo sugerują, że po spowiedzi zostaje jeszcze kara, więc Bóg wybacza grzechy, ale…no właśnie, jest zawsze jakieś ale. Tak wiele mam wątpliwości. Tak bardzo brak mi wiary. Wiara zaś rodzi się ze słuchania i nie wystarczy tylko nastawić uszu, aby słuchać. Trzeba mi całą sobą zamienić się w słuch, zmienić w słuch przede wszystkim swoje serce i słuchać Bożego słowa. To moje serce jest winne i jest źródłem mojego lęku. A jeśli nie zbliżę się do Jezusa, to kto mnie uratuje?