Herod

Herod bowiem kazał pochwycić Jana i związanego wrzucić do więzienia. Mt 14, 1 – 12

bielJan Chrzciciel był dla Heroda jakby głosem sumienia. Głosem rozsądku mówiącym mu, że zmierza ku katastrofie. Nie tylko duchowej. Bo przecież życie duchowe nie jest oddzielone od życia biologicznego czy psychicznego. Każdy grzech ma swoje konsekwencje. Usypia mnie to, że ich od razu nie widzę. Ciągły stan życia niemoralnego jest jak zatrucie źródła płynącego w człowieku – to powolne picie trucizny. Przed tym ostrzegał Jan Heroda. Na próżno jednak.

We mnie też jest Herod. W imię własnej wygody, w imię swoistego status quo, w imię obrony „rzekomych” wartości próbuje zagłuszać we mnie głos rozsądku, czy też sumienia. Ten głos to taki wewnętrzny GPS ostrzegający mnie przed śmiertelnymi zagrożeniami. Znajduję wtedy wiele usprawiedliwień dla takiego czy innego zachowania. Bo przecież mi też się coś od życia należy, bo po co się zmieniać, po co się starać, inni też tak robią, nie chcę być gorszy od innych, jak oni mają to gdzieś, to ja również, itp.

I wtedy naprawdę musi wydarzyć się coś mocnego, co mną wstrząśnie. Musi przyjść śmierć. Tak, jak śmierć Jana Chrzciciela. Kiedy tak namacalnie widzę konsekwencję swoich czynów, podjętych decyzji, wyborów – wtedy jest szansa, że zrobię krok do przodu. Inaczej grozi mi tkwienie w marazmie, niemocy, która trzyma mnie w kleszczach. Czasem naprawdę potrzebuję poobijać sobie tyłek, bym zrozumiał, że wygodnictwo czy lęk są złymi doradcami. Herod we mnie może być nakręcany przez złego ducha, któremu zależy na tym, bym zmarniał duchowo i stał się letni. Ale to również tzw. „stary człowiek” we mnie sprawia, że Herod się uaktywnia. Szczególnie, gdy jakieś jego „dobra” zaczynają być zagrożone. A może Herod i „stary człowiek” we mnie to ta sama osoba?

Tak czy inaczej Jan Chrzciciel zawsze wypełni swoją rolę. Bo Jego misja jest jedna – wskazywać na Jezusa. Jako żywy pokazał Baranka Bożego dwóm swoim uczniom. Lecz nawet jeśli w sercu go uśmiercę, choćby na chwilę – wtedy też doprowadzi mnie do Jezusa. Stanie się tak, kiedy uświadomię sobie, jak mocno zabrnąłem w ślepą uliczkę. Na szczęście, dopóki żyję, zawsze mogę się z niej wycofać i zacząć podążać za Jezusem. Bo o to tylko w tym wszystkim chodzi.

1 Comment

  1. Bożena
    5 sie, 2013

    I wtedy naprawdę musi wydarzyć się coś mocnego, co mną wstrząśnie.

    …i wtedy zawołałam ratuj mnie Panie, w Tobie cała moja nadzieja

    bo sama sobie nie poradzę . I Pan mnie wysłuchał od tego wydarzenia minęło ponad 20 lat ……

Skomentuj Bożena Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *