W imię Jezusa
Kto mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. J 14, 7 – 14
Bóg daje mi się poznawać przez Jezusa Chrystusa, swojego jedynego Syna, którego posłał na świat. On jest obrazem Boga niewidzialnego, jak ładnie to ujął św. Paweł (Kol 1, 15). Ojca więc mogę poznawać przez Jezusa. A czy poznaję Jezusa? Jak mogę Go poznawać?
Na pewno miejscem poznania jest Pismo Święte. Bo Jezus jest Słowem, które Ojciec wypowiedział. Słuchanie Go oznacza słuchanie Ojca. Ale nie tylko to. Słuchanie musi się skończyć posłuszeństwem, czyli wykonaniem Słowa. W przeciwnym wypadku nic ono nie zmieni w moim życiu. Mam po prostu żyć Jezusem, wchodzić w coraz głębszą relację z Nim.
Sakramenty to kolejne „miejsce”, gdzie mogę poznawać Jezusa. To uprzywilejowane momenty spotkania z Nim, gdzie Jego łaska jest pewna. Szczególnie ważne są sakramenty pokuty i Eucharystii. W pierwszym mogę stanąć w prawdzie przed Nim i przed samym sobą, a wyznając mój grzech, uzyskać przebaczenie oraz uczyć się przebaczania moim krzywdzicielom. Eucharystia zaś jest wejściem w mękę, śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa oraz karmienie się Jego Ciałem i Krwią. Staję się przez to coraz bardziej podobny do Niego. W moim życiu ma się to samo odbywać – męka, śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa.
Najbardziej poruszyło mnie dziś jednak inne miejsce poznawania Jezusa – drugi człowiek. Wszak sam Jezus powiedział, że jest w każdym, a szczególnie tym najmniejszym, zmarginalizowanym, odrzucanym, pogardzanym człowieku. Patrząc i wchodząc w relację z drugim mogę poznawać Jezusa, a przez Niego – Ojca. Z jednej strony mnie to zachwyciło, z drugiej – to strasznie trudne. Szczególnie, że czasem widzę w sobie tendencję do szukania w bliźnim bardziej tego, co złe, niż dobre, tego co nas dzieli, niż łączy. Oczywiście, nie mam patrzeć na drugiego bezkrytycznie. Jest tak samo słabym i grzesznym człowiekiem jak ja. Jednak każdy z nas jest przybranym dzieckiem Ojca, utworzony na Jego obraz, podobny do Niego. Drugi człowiek, moja siostra i brat noszą więc w sobie obraz Ojca. I choćby był najgorszym człowiekiem, z którym trudno wytrzymać – jest w nim ten obraz Boga, pierwiastek dobra. Nie zawsze jednak mam dość otwartości, by w drugim tego szukać i wydobywać na wierzch. Zajęty czasem swoją „doskonałością” nie widzę w drugim działającego Ojca. Nawet przez to, co trudne, co bolesne, co trudne do zaakceptowania. Bo czy Jezus zawsze był miły dla swoich uczniów. Ileż to razy ich napominał? Ile razy mówił im ostre słowa czy wprowadzał w pewien kryzys? Czy łatwo się słucha dorosłemu facetowi, że nie widzi sedna sprawy i zajmuje się pierdołami – jak wtedy, gdy Jezus uczynił wielki znak, a oni się sprzeczają, kto z nich jest największy?
I jeszcze jedna rzecz mnie poruszyła. Mam prosić Ojca o cokolwiek, ale w imię Jezusa. Kiedy coraz bardziej poznaję Boga, wtedy jestem Mu coraz bliższy i łatwiej prosić. Ale zdałem sobie sprawę, że choć wiele proszę, mało to czynię w imię Jezusa. Pomyślałem nawet o tym, by do modlitwy prośby dołożyć te słowa: proszę Cię Ojcze, w imię Jezusa Chrystusa, mojego jedynego Pana i Zbawiciela, który przebacza mi grzechy, któremu chcę być posłuszny we wszystkim, który zawsze prowadzi mnie do Ciebie, Ojcze. Poczułem, że za mało mam chyba świadomości tego, że wszystko dzieje się przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie – choć o tym wiem i nawet w codziennej Eucharystii wypowiadam te słowa. Tu nie chodzi o magię – że te słowa sprawią, iż modlitwa będzie skuteczniejsza. Tu chodzi o moją świadomość tego, Kto w moim życiu jest najważniejszy i przez Kogo przychodzi do mnie cała łaska i błogosławieństwo Ojca.