Droga do domu
Znacie drogę, dokąd Ja idę. J 14, 1 – 6
Czy rzeczywiście znam drogę, dokąd idzie Jezus? Modląc się tymi słowami przypomniał mi się Abram i jego wędrówka z Charanu do ziemi, którą obiecał mu Bóg. Są tam słowa, które zawsze mnie poruszają i wprowadzają w lekki niepokój. Otóż Pan mówi mu, by wyszedł z ziemi rodzinnej i poszedł do kraju, który On – Bóg mu ukaże. Najpierw, że trzeba wyjść z tego, w czym się obecnie jest, by iść… w nieznane. Bo Bóg nie dał mu GPS-a z zaznaczonym celem. Mówi mu tylko, by szedł tam, gdzie On mu – kiedyś, w przyszłości – ukaże.
A potem przyszła mi na myśl historia syna marnotrawnego. On również wychodzi z rodzinnego domu, by ostatecznie do niego wrócić. Mam wrażenie, że ta droga, którą przebył i to, czego doświadczył, były mu bardzo potrzebne. Nabrał doświadczenia, przeżył, poczuł – co to znaczy osamotnienie, strata, ból, głód, cierpienie. Wrócił jako inny człowiek.
Uświadomiłem sobie, że moja droga życiowa to również wychodzenie i powrót. Pomiędzy pierwszym z tych punktów a drugim jest droga. Jezus dzisiaj nazywa siebie drogą. Droga, to wytyczony szlak, który dokądś prowadzi, ma swój cel, koniec. Droga nie jest domem, a więc nie da się na niej zatrzymać na dłużej. Droga jest nierozłącznie związana z ruchem, dynamizmem, przemieszczaniem się. Owszem, droga ma pobocze, na którym można przysiąść i chwilę odpocząć. Ale ma też swoje granice, poza którymi najczęściej jest rów – po prawej i po lewej. Mam wrażenie, że czasem bardziej fascynuje mnie łażenie po rowach niż po drodze, łażenie po dwóch ekstremach (albo czegoś za dużo, albo za mało).
Jezus pierwszy przeżył swoje życie, poszedł drogą, na którą teraz mnie zaprasza. Jeśli chcę ją poznać, to muszę prześledzić Jego życie, zapisane choćby w Ewangeliach. Nie chodzi tu o to, by pojechać do Ziemi Świętej i chodzić po tych samych miejscach, co Jezus i tak spędzić życie. Takie pragnienie miał św. Ignacy. Chodzi o to, by Ziemią Świętą stał się mój dom, parafia, miasto, miejsce pracy, odpoczynku – te miejsca, gdzie żyję.
Chociaż nie… nie tyle chodzi o to, by poznać z zapisów ewangelicznych życie Jezusa. Chodzi o to, by wejść na tę drogę, by przeżyć to, co Jezus. Moja droga ma być robieniem kroku za krokiem, a nie jedynie wpatrywaniem się w mapę – choćby najpiękniejszą i najdokładniejszą. Mam żyć drogą, iść po niej – biorąc za kompas prawdę i życie wieczne za cel. Życie wieczne… to nic innego, jak powrót do domu Ojca, do którego poszedł Jezus, by przygotować mi miejsce. A ja mam iść, a nie wić sobie gniazdka i budować fałszywych zabezpieczeń na drodze. Droga jest moim jedynym zabezpieczeniem!
Czy znam drogę? Nie… wiem tylko, za kim, albo dokładniej mówiąc „po Kim” idę. Idę po drodze, którą jest Jezus. Inne mnie nie interesują. Inne są albo mocno okrężne, albo fałszywe, ślepe. Najważniejsze, bym wyszedł z domu (z tego co znane i bezpieczne) i poszedł ku domowi Ojca. Drogą jest Jezus – wcielony Bóg, umęczony, zabity i zmartwychwstały. Tak mam żyć – jak On. Tak chcę żyć!
Choć niebo jest za darmo, to trzeba do niego dojść i wejść.
W drodze do pracy, gdy słuchałam dzisiejszej Ewangelii, zatrzymałam się nad tym samym słowem- nad drogą. Tym bardziej że jechałam drogą pełną dziur i zakrętów, ale mimo wszystko- do określonego CELU.
Pomyślałam że fajnie by było gdyby dzisiaj wszystko było drogą do Niego- a te słowa o naszej codzienności jako Ziemi Świętej spadły mi jak z nieba 🙂 Dziękuję! 🙂