Nocny anioł
Ale w nocy anioł Pański otworzył bramy więzienia… Dz 5, 17 – 26
Apostołowie zostają wtrąceni do więzienia. Ze swoim nauczaniem idą bowiem pod prąd temu, co jest „prawowierne” i akceptowalne przez elity. Zwłaszcza, że nauczają o Jezusie, którego owe elity skazały na śmierć. Zmartwychwstanie jest dla nich bardzo niewygodną prawdą.
Pomyślałem o moim więzieniu. Wpędzają mnie do niego czasem inni, a czasem sam wchodzę. Poczułem, że więzieniem jest to wszystko, co próbuje zamknąć mi usta, wpędzić w konformizm, uciszyć moją wiarę wzbudzając np. poczucie winy z tego kim jestem i w co wierzę. Moim więzieniem jest to wszystko, co zabiera mi poczucie bycia sobą, bycia z Bogiem, głębokiej i zażyłej relacji z Nim. I to nie jest gdzieś na zewnątrz mnie. Chodzi o moje wnętrze. Czasem wyrzekam się siebie idąc za tym, czego chce tłum i żyjąc jakby pod naciskiem innych. A czasem sam żyję „powinnościami”, nawet religijnymi, które nie zawsze prowadzą mnie do relacji z Bogiem. Dużo się o tym nasłuchałem w konfesjonale przed ostatnimi świętami. Można co roku chodzić do spowiedzi i komunii wielkanocnej (bo przecież tak mówi przykazanie kościelne – obowiązek, powinność), a być człowiekiem nieomal niewierzącym, którego grzechy zaczynają się od całkowitego zaniechania modlitwy, Eucharystii… Bóg nie jest w życiu potrzebny, ale rytuał corocznej spowiedzi – tak. Być może należałoby się tym ucieszyć, ale… ten rytuał nic nie zmienia.
Znów poruszyło mnie, iż anioł do uczniów przychodzi w nocy. Wtedy Bóg może bardziej działać wobec tych, którzy są Mu oddani. W nocy, która dla człowieka nie jest sprzyjającym momentem. Bo to czas ciemności, niewygody, czasem też cierpienia, poczucia osamotnienia i osłabienia. Właśnie w takim stanie swojego życia wielu ludzi zostawia Boga, porzuca Go. Tylko że to jest uprzywilejowany czas Jego przychodzenia. Posyła anioła, by otworzył moje więzienie, by przeciął moją niemoc, by napełnił mnie odwagą do głoszenia ludowi wszystkich słów tego życia. Czasem daję się zamknąć w więzieniu, pozwalam by wszystko mnie przytłoczyło, ograniczyło. Ale to Panu zależy na tym, by mnie z tego wyciągnąć – Jemu zależy wtedy, kiedy mnie zależy na Nim.
Bo On nie przyszedł po to, by świat potępić, ale by świat zbawić (J 3, 16 – 21). Lecz ja lękam się potępienia moich czynów, kiedy chcę trwać w moim więzieniu, mojej ciemności i grzechu. Innym, ważnym doświadczeniem spowiedzi przedświątecznych było zobaczenie, jak wielu ludzi ma problemy z przebaczeniem. Sam odkryłem to również w sobie. Niby przyjmujemy Boże przebaczenie, choćby w sakramencie pokuty, ale niekoniecznie umiemy albo chcemy Boga w tym naśladować. A przecież jedno bez drugiego nie istnieje. Przyjmując przebaczenie od Boga mam przebaczać – drugiemu człowiekowi i sobie samemu. Największy problem jest z przebaczeniem samemu sobie i ludzi z tym problemem jest zdecydowanie więcej.
Z tego uwalnia mnie wiara w Jezusa, którego Ojciec posłał, by zbawił świat, a nie go potępił. A kiedy tej wiary nie ma wśród wierzących (patrz przykład powyżej)? Wtedy trudno o zbawienie, bo o własnych siłach nic uczynić nie możemy. Z drugiej strony Bóg na siłę za uszy również nas nie wyciągnie. Jeśli nie chcę, jeśli lekceważę – Bóg do bólu uszanuje moją wolność, choć nie przestanie zabiegać o moje zbawienie. Ale to wtedy nie On mnie potępi, bo nie po to przyszedł – potępią mnie moje własne czyny, moje wybory, decyzje.
Panie, uwolnij mnie z mego więzienia. Daj mi wolność i siłę do głoszenia Ciebie całym moim życiem. Chcę chodzić w Twoim świetle, bez lęku. Zależy mi tylko na Tobie!
Największy problem jest z przebaczeniem samemu sobie
„Więzieniem jest to wszystko, co próbuje zamknąć mi usta, wpędzić w konformizm, uciszyć moją wiarę wzbudzając np. poczucie winy z tego kim jestem i w co wierzę.”
Żyjemy w kraju, w którym trąbi się o tolerancji, a ja doświadczam ostatnio, że ta tolerancja może dotyczyć ot na przykład buddystów i ekologów, ale katolików zawsze można obrzucić błotem. W imię tej samej tolerancji… I czasem pojawia się taka pokusa, żeby popłynąć z prądem, dopasować się do „średniej krajowej”, mieć trochę spokoju. Poczucie winy spowodowane tym, w co wierzę i tym, kim jestem (bo dla mnie tych dwóch rzeczy nie da się rozłączyć) – dokładnie coś takiego, tylko nie zawsze to sobie uświadamiam. Widzę skutki tego poczucia winy, a nie zawsze dostrzegam skąd się to wszystko bierze…
Dziękuję za to rozważanie 🙂