Wiara w mroku

I wielu tam w Niego uwierzyło. J 10, 31 – 42

Atmosfera wokół Jezusa zaczyna gęstnieć. Już wczoraj było gorąco po słowach Jezusa: Ja Jestem! A dzisiaj Żydzi chwytają za kamienie. Ta coraz bardziej napięta sytuacja wokół Niego, te ciemne chmury, które się nad Nim gromadzą kontrastują trochę z ostatnim zdaniem dzisiejszego tekstu o ludziach, którzy uwierzyli w Niego. Ale o tym za chwilę…

Bo są jeszcze słowa u Jeremiasza, które dopełniają to, co widzimy w Ewangelii (Jr 20, 10 – 13). Przedstawiona jest tu cała intryga, która ma doprowadzić do upadku proroka, do zgładzenia go, do pomsty na nim za słowa, które głosi. Żali się on, iż nawet zaprzyjaźnieni z nim wypatrują jego upadku. Prorok jednak głosi pochwałę Boga, który staje przy nim jako potężny mocarz. Jemu powierza swoją sprawę i wierzy, że On uratuje jego życie.

Jak często myślę, że życie wiarą jest sielanką. A raczej, że czymś takim powinno być. Przecież to Bóg, któremu ufam, ma mnie ze wszystkiego wybawiać, ma zabierać z mego życia zło, ciemności, przeciwności. Przecież wierzę, że to w Jego ręku są moje losy, więc nic złego nie powinno mi się stać. Ale czy rzeczywiście o to chodzi w wierze?

Czy Bóg uchroni moje życie od ciemności i przeciwności? Nie. Czy usunie z mego życia wszelkie przeszkody? Nie. Czy wiara da mi zawsze odczuwalną radość i pokój serca? Nie. To co z tą wiarą? Zadziwiło mnie to dzisiaj, że Żydzi podnoszą kamienie, by rzucić je na Jezusa, by potem się okazało, że wielu z nich uwierzyło w Niego. Chmury gęstnieją, ciemność nadchodzi i ogarnia coraz większą przestrzeń, mnożą się problemy, narasta lęk i trwoga i… przychodzi wiara. Czy wyolbrzymiam? Nie… wystarczy wejść dobrze w Wielki Tydzień, który mamy za pasem, by o tym narastającym konflikcie i ciemności się przekonać.

A moje życie i moja wiara? Bóg nie uwalnia mnie od ciemności i przeciwności, nie usuwa przeszkód spod moich nóg. Bóg nie jest tym, który ciemności usuwa, lecz tym, który przez nie przeprowadza! Bo ja nie mogę iść inną drogą niż szedł Jezus Chrystus. A ta droga prowadzi przez ciemności, a nie obok nich. Ta droga prowadzi przez lęk suto zakrapiany krwią (Ojcze, jeśli możliwe, oddal ode mnie ten kielich…), przez cierpienie, złość i perwersję zadawania bólu. Ta droga prowadzi przez obnażenie z szat, wyszydzenie, wyśmianie, poniżenie, aż po przybicie do krzyża i śmierć. Nie ma innej drogi! Nie szukaj innej…

Wiara pozwala mi wejść w ciemności mojego życia. Ona nadaje im sens, bo wiem, że wtedy nie jestem sam. Jest ze mną ten, który wcześniej ode mnie cierpiał. On zna drogę przez ciemności, bo sam wcześniej przez nie przeszedł. Z Nim mogę więc iść, chociaż się boję, chociaż boli, choć nie tak to sobie wyobrażałem…

Chyba że zwieję, wycofam się, stanę się biernym obserwatorem własnego życia, nie zaangażowany w nie, niwelując każdy ból wszelkimi dostępnymi uśmierzaczami (ucieczka w aktywizm, pracoholizm, zakupoholizm, konsumpcjonizm, nałogi, wieczną zabawę i rozrywkę, oskarżanie i obgadywanie innych, chciwość, szukanie zaszczytów i poklasku, itd.).

Zdałem sobie sprawę, że jestem naprawdę szlachetnym kruszcem, który przez wiele prób potrzebuje być oczyszczony. Czasem czuję się jak w tyglu, miejscu, gdzie pali się mocny ogień, który wypala wszystkie niedoskonałości i domieszki taniochy, które wplątały się w moją szlachetność. Nie jest to przyjemne, ale konieczne. Te ciemności są po coś. Przeciwności losu i cierpienie jest po coś. I to nie jest tak, że mają sens same w sobie. Nie mają go. Ten sens ja im mogę nadać, kiedy zgodzę się przejść przez ciemne doliny mojego życia. Cierpienie uszlachetnia nie samo z siebie, lecz tylko wtedy, kiedy jest przyjęte jako ufne kroczenie za Jezusem, który pierwszy tę drogę pokonał. Przeszedł ją bojąc się i trwożąc w Ogrójcu, cierpiąc niemiłosiernie, z potarganym ciałem i godnością. I zwyciężył!

Panie, chcę iść Twoją drogą, choć wcale mi się ona nie podoba. Daj mi odwagę do wchodzenia w każdą ciemność mego życia. Ty sam powiedziałeś, że mrok jest dla Ciebie jak światło (Ps 139, 12) – więc nawet w największym mroku mego życia będę chodził w Twoim świetle, wierząc do końca!

2 komentarze

  1. Kinga
    22 mar, 2013

    Dziękuję za te rozważania.
    Bo „jestem naprawdę szlachetnym kruszcem”, potrzebującym jednak ciągłego oczyszczania, które nie jest przyjemne, ale jak bardzo konieczne.
    Tylko czy starczy odwagi, żeby nie uciec? Jezu, proszę Cię, daj mi siłę, abym szła krok w krok za Tobą przez ciemność męki i śmierci… do Zwycięstwa i Życia!

  2. Bożena
    22 mar, 2013

    Nie ma innej drogi! Nie szukaj innej…
    Nie szukam i się godzę.Nie mam innej alternatywy i nie chcę mieć. Ja już WYBRAŁAM :))

Skomentuj Bożena Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *