Mocarz

Nikt nie może wejść do domu mocarza i sprzęt mu zagrabić, jeśli mocarza wpierw nie zwiąże, i wtedy dom jego ograbi. Mk 3, 22 – 30

Zatrzymała mnie dzisiaj postać owego mocarza. Jezus mówi tu niewątpliwie o złym duchu, który jest mocarzem. Dobrze o tym wiem, kiedy ulegam jego podszeptom. Z drugiej strony to ja decyduję – moją wolną wolą – czy pójdę za jego podszeptami, czy też nie. Można więc powiedzieć, że on jest o tyle silny, o ile słaba jest moja wola. Zły działa podstępnie i przebiegłością. Stosuje dwie, mocno sprawdzone taktyki kuszenia: albo przez nęcenie, albo straszenie. Ta druga jest chyba w większości przypadków skuteczna. Przecież żyjemy w świecie, który ciągle się czegoś boi, ciągle w postawie obronnej.

Wiem dobrze, że jestem słabym człowiekiem i z tą moją wolą tak często jest kruchutko. Gdyby zatrzymać się na tym, co wyżej napisałem, to jestem na straconej pozycji. Tymczasem doświadczam tego, że jest inny Mocarz. To sam Jezus, to Bóg, który przychodzi do mnie, by we mnie związać owego „mocarza” i łupy jego zabrać. Jezus przychodzi, by zabrać mój lęk o siebie samego.

Od jakiegoś czasu pracuję w hospicjum. Wykonując codzienne obowiązku przy chorych czasem zastanawiam się nad tym wszystkim, co tam spotykam, co się dzieje. Szczególnie, gdy ktoś odchodzi. Namacalnie doświadczam, że największym lękiem człowieka, który jest motorem napędzającym każdy inny lęk – jest lęk przed śmiercią. To on mnie paraliżuje w tak wielu momentach, to on sprawia, że moje życie oddaję w ręce mocarza przez małe „m”. Idę wtedy za jego podszeptami, jadowitymi słowami. Lęk przed śmiercią generuje lęk o siebie samego, o mój los, o to, co sobie o mnie pomyślą, jak mnie potraktują. To on włącza lęk przed przyznaniem się do błędów, grzechów, pomyłek. Ale także przyznaniem się do Boga, wiary, dobra, prawdy. Chowam się wtedy w najmniejszą dziurę, choć na zewnątrz próbuję grać „kogoś”. Właśnie z tego lęku rodzi się pycha, która pusząc się próbuje przykryć nagość mojej nicości.

I znów powraca wątek Mocarza. Widząc moją słabość i lęk mogę oddać swoje życie w ręce Tego, który może mój lęk związać i go zneutralizować. Jezus to czyni, przychodząc z pokojem do mego serca i wprowadzając mnie w doświadczenie Jego śmierci – w niej znajduję życie, w niej już się nie boję. To doświadczenie przychodzi też przez drugiego człowieka, który mnie kocha, błogosławi, czyni dobro – a tym samym zmniejsza przestrzenie zła i lęku w moim życiu. Ktokolwiek by to był.

Jezu, Mocarzu mój! Panuj niepodzielnie w moim życiu.

Submit a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *