Wypełnić powołanie
Szczęśliwi owi słudzy, których Pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie. Łk 12, 35 – 48
To, co mamy w Ewangelii na dziś i jutro, wydaje się dość proste i jasne. Ale czy takie jest na pewno? Bo wiele razy słyszałem wyjaśnienia tego tekstu, który celowo połączyłem, bo stanowi logiczną całość. Mam być podobny do człowieka oczekującego na przyjście swego pana z wesela. Jego aktualną misją, zadaniem, powołaniem – jest czekać, aż pan jego przyjdzie. I wtedy zrozumiałem, zresztą po raz kolejny w ostatnim czasie, że moje czuwanie czy gotowość na przyjście Pana to nie jest jakaś bierność, jakieś bezsensowne napięcie związane nieznaną przyszłością. Moje czuwanie, które w pierwszym momencie wydaje się czymś biernym – siedzenie i czekanie – tak naprawdę jest działaniem, jest pracą, jest po prostu wypełnianiem mojego powołania! Innymi słowy: mam robić to, co do mnie należy, do czego zostałem stworzony.
Z tym właśnie jest związana nagroda Pana. Człowiekowi, którego Pan zastał przy wypełnianiu powołania, On sam będzie usługiwał. Niezależnie co się będzie działo i kiedy (o której straży nocnej) – mam wypełniać moje życie tym, co Bóg w nie włożył. Taki rządca został pochwalony jako wierny i roztropny, który będzie wydzielał żywność sługom we właściwym czasie. Karę zaś poniesie ten, kto zwlekał, kto sobie mówił, że przecież jeszcze nie umieram, że Pan na pewno szybko nie przyjdzie, że przecież ja też coś muszę mieć z tego życia – i zaczyna jeść, pić i upijać się, bić sługi i służebnice… Nie wypełnia swojego powołania, lecz sam zaczyna korzystać z życia ile się da, wyciskając je jak cytrynę.
Przypomniałem sobie wiele momentów z życia, kiedy podobne myślenie wkradało się do mojej mentalności. Że przecież należy mi się coś od życia, że na nawrócenie i działanie jeszcze przyjdzie czas, że przecież Pan jest miłosierny i na pewno nic mi się nie stanie (co za zuchwałość w takim momencie!). Wkrada się wtedy rozleniwienie, szukanie taniej rozrywki, zajmowanie się wszystkim, tylko nie tym, co do mnie należy. Ile czasu w życiu zmarnowałem na coś takiego, ile sytuacji, w których mogłem zadziałać, a tego nie zrobiłem.
Robić to, co do mnie należy, wypełniać moje powołanie – stawać się coraz bardziej tym, kim chce mnie mieć Bóg. Te słowa od tygodnia we mnie pracują, wiercą mi dziurę w brzuchu i czuję, że mnie powoli przemieniają. Bo nie wiem, kiedy mój Pan przyjdzie, ale chciałbym, by mnie zastał przy pracy w winnicy, przy pracy na rzecz Jego Królestwa. Niezależnie, czy mi będzie wychodzić, czy nie… czy będę szedł do przodu bezboleśnie, czy z wieloma upadkami, z grzechami i słabościami. Mam wypełniać moje powołanie, najlepiej jak potrafię – w tym jest nagroda, którą Pan przygotował dla sług wiernych i roztropnych (a nie doskonałych i perfekcyjnych).
Panie, nie pozwól, bym zgnuśniał w moim życiu, bym się zastał i zmarnował te łaski, których każdego dnia mi dajesz. Nie pozwól, by zamiast Tobą i Twoim Królestwem, zaczął zajmować się dogadzaniem sobie i dokarmianiem swojego ego. „Naucz mnie dawać, a nie liczyć; walczyć, a na rany nie zważać…„
Dla sług wiernych i roztropnych, a nie doskonałych i perfekcyjnych. Tak, to jest to nad czym ciągle muszę pracować i o czym stale pamiętać. Bo o wiele łatwiej jest zabiegać o to, by błyszczeć, by zaimponować innym tym co robię, jaka jestem, a o wiele trudniej podążać tą wąziutką i szarą drogą mojego codziennego powołania.
A nagroda jest warta wysiłku… Pan pragnie mi służyć, uczynić mnie księżniczką w swoim Królestwie. Tylko czy będzie we mnie na tyle pokory i mądrości, by tą Jego służebną miłość właściwie przyjąć? By nią nie wzgardzić jako słabą i naiwną, nie przegapić jej olśniona blaskiem własnego ego?
Boże, naucz mnie dawać, a nie liczyć, walczyć, a na rany nie zważać! Niech podążam w Twoim kierunku z głęboką pokorą i pomalutku, ale konsekwentnie!
„Naucz mnie dawać, a nie liczyć;wybierać miedzy dobrem a większym dobrem. Naucz mnie Panie jeszcze wiele abym mogła pełnić Twoją wolę
Robić to, co do mnie należy – tu i teraz. Kiedyś nie sądziłam, że to wszystko na tym właśnie ma polegać. „Powołanie” kojarzyło się z czymś trochę abstrakcyjnym, oderwanym od takiego zwyczajnego życia…
Ale takie podejście nadaje sens temu, co wypełnia teraz moją codzienność – a to jest czasem prozaiczne aż do bólu. I kiedy czytam, że Bóg wcale nie chce nie wiadomo czego tylko właśnie tego, co wypełnia moje życie – to daje mi to ogromną radość. Brzemię staje się lekkie, a jarzmo słodkie 🙂 Mimo że po drodze jest sto tysięcy potknięć i upadków, tak że czasem aż strach zacząć robić rachunek sumienia – widzę że to ma sens. I chwała Mu za to!