Spocić się duchowo
Strzeżcie się kwasu, to znaczy obłudy faryzeuszów. Łk 12, 1 – 7
Zadałem sobie pytanie – czego tak naprawdę mam się strzec? Obłudy, czyli hipokryzji faryzeuszów, tzn. podwójnych standardów i łatwego życia. Ludziom pokazuję się taki, a naprawdę jestem inny. Myślenia, że niedużym kosztem można być przyjacielem Boga. Za trochę postów i modlitw odprawionych na rynku (żeby inni widzieli) i za dziesięcinę z zieleniny można uzyskać wejściówkę do życia wiecznego. Zdałem sobie sprawę z tego, że bardzo mi to grozi i tym wszystkim, którzy mienią się pasterzami ludu. Skoro Ewangelia jest dla wierzących, to te mocne słowa są dla nas, nie dla ateistów. Zapytałem siebie, czy ja naprawdę Bogu i ludziom daję siebie, daję wszystko, co mam, angażuję się tak bardzo, jak tylko potrafię? Czy też, na wzór faryzeuszów – daję coś od siebie, na odczepnego, żeby jakiś przepis, jakieś przykazanie zadowolić?
Uderzyły mnie też słowa o tym, że mam się bać Tego, który może wtrącić do piekła. Jezus mówi o realnej możliwości takiej sytuacji. To nie przelewki. I mówi to do nas, jako przyjaciół. Mam się nie bać tych, co ciało zabijają. Mówiąc inaczej mam stawiać na pierwszym miejscu Boga i nic innego. Wtedy nie będę się bał o utratę czegokolwiek innego (czy to materialnego, czy prestiżu, honoru, dobrego imienia, itd.). Choćby mnie mieli zabić – Bóg na pierwszym miejscu. Ale tu znów jest mowa, choć nie wprost, o moim zaangażowaniu, o moim wydaniu siebie. W co inwestuję w życiu? Na czym mi zależy? Jeśli dokonam złego wyboru, jeśli źle się zaangażuję, to istnieje realna możliwość… Grzech jest czymś naprawdę trującym i sprowadzającym na mnie śmierć. Im bardziej to rozmydlam, tym gorzej dla mnie. Bez wysiłku i zaangażowania (nie chodzi o perfekcjonizm, lecz wierność) moje życie będzie jałowe i mierne.
Ale siły do tego biorę z Boga, dla którego jestem ważniejszy niż wiele wróbli. To On nadaje mojemu życiu wartość. Moje życie kosztuje i jest bardzo drogie – jest tak drogie, bo trzeba było przelać krew Chrystusa, by za nie zapłacić. Czy mnie moje życie kosztuje? Czy miłość mnie kosztuje? Mój czas dla Boga, czas dla bliźnich (tych najbliższych, tych w domu i obok mnie), przebaczenie, dobre życie – czy to mnie kosztuje? Czy moją jedyną odpowiedzią Bogu będzie dziesięcina z mięty i koperku oraz dobre prezentowanie się w pierwszej ławce w kościele? Albo kwieciste kazania?
Bardzo mi się podoba jedna z modlitw, ułożona przez św. Ignacego z Loyoli, której fragment wypisałem na obrazku prymicyjnym (modlitwa o hojność):
Słowo Odwieczne, Jednorodzony Synu Boży! Proszę Cię naucz mnie służyć Ci tak, jak tego jesteś godzien. Naucz mnie dawać, a nie liczyć; walczyć, a na rany nie zważać; pracować, a nie szukać spoczynku; ofiarować siebie, a nie szukać nagrody innej prócz poczucia że spełniłem Twoją najświętszą wolę. Amen.
Panie Jezu, proszę Cię, by ona wypełniła się w moim życiu! Amen.
Kiedy rano słuchałam dzisiejszej Ewangelii, czułam że te słowa o postawie faryzeuszy czegoś we mnie dotykają. Zabrakło czasu albo chęci, żeby tak naprawdę wejść w ten temat. Łatwiej jest takie rzeczy zostawić, przemilczeć, nie wnikać w głąb.
A teraz – dziękuję za serię pytań niewygodnych, jak to o dziesięcinie z mięty i koperku i prezentowaniu się w kościele. To daje do myślenia…