Bóg opuszczony
W pierwszej mojej obronie nikt przy mnie nie stanął, ale mnie wszyscy opuścili… 2 Tm 4, 9 – 17a
Temat opuszczenia, który przyszedł do mnie rano, powrócił popołudniu i powiedziałem sobie wtedy: „no dobrze, ty możesz czuć się opuszczony, osamotniony, może być ci z tym ciężko. Chcesz także, by Bóg stanął przy tobie, po twojej stronie, by cię wsparł, kiedy znikąd ratunku… I tak się dzieje. A On? Czy On też nie może być opuszczony? I to przez ciebie?!!”
Te słowa trochę mną wstrząsnęły i bardziej się nad tym zastanowiłem. Jezus przecież również odczuwał opuszczenie, osamotnienie – przynajmniej ze strony ludzi. Ot, wystarczy przypomnieć sobie scenę z Ogrójca i wyrzut, jaki robi uczniom: „Nawet jednej godziny nie mogliście czuwać ze mną.” A ja? Ileż w moim życiu jest momentów, w których Boga opuszczam, zostawiam, robię po swojemu, nie liczę się z Nim. Stanęły mi przed oczami te wszystkie chwile, kiedy „mi się nie chciało”, kiedy sobie odpuszczałem, kiedy krótsza była droga do komputera aniżeli do modlitwy…
Zapytałem siebie: kiedy w moim życiu Bóg jest przeze mnie opuszczony? Co to są za momenty czy miejsca? Po pierwsze – drugi człowiek. Skoro Jezus mówi, że cokolwiek uczynię jednemu z tych najmniejszych, to Jemu uczynię, to znaczy, że kiedy zostawię mojego bliźniego samemu sobie, nie pomogę mu, nie zainteresuję się jego losem, szczególnie w jego udręce życiowej, jego biedzie, jego odrzuceniu i opuszczeniu, jego osamotnieniu – to tak, jakbym opuścił mojego Boga.
Po drugie – ja sam. Tak dziwnie się poczułem, kiedy ta myśl mi przyszła. Bo to było trochę w duchu tego, o czym rankiem pisałem. Przecież we mnie mieszka Bóg, w najgłębszych, najintymniejszych pokładach mojej duszy; jestem świątynią – sanktuarium Ducha Świętego. To znaczy, że kiedy ja czuję się opuszczony, osamotniony, w pustce, ciemności, pustyni… to On również. Najgorszą więc rzecz jaką mogę wtedy zrobić, to próbować uciekać od tego stanu, zagłuszać go, zniszczyć w sobie. Bo to oznacza, że tracę szansę na spotkanie z Nim we mnie, w tej mojej sytuacji takiej, jaka ona jest. Bez kolorowania, bez retuszu, bez rozmydlania. Jest mi wtedy źle, jest ciężko (czasem nawet cholernie ciężko), ale to wtedy mogę spotkać się z moim Bogiem, wtedy mogę Go nie opuścić.
Pustynia i ciemna noc jest łaską – śpiewała kiedyś Wspólnota Miłości Ukrzyżowanej. Moje poczucie opuszczenia, osamotnienia czy dna – jest miejscem łaski, w której mogę spotkać się z moim Ojcem. Panie mój – CHCĘ! Ojcze mój – PRAGNĘ!
On może być opuszczony przeze mnie?…
Też mną to trochę wstrząsnęło. Nie myślałam wcześniej w tych kategoriach, nie patrzyłam na to w ten sposób.
Myślę o tych wszystkich sytuacjach, w których wybierałam siebie, swoje sposoby działania, w których nie dawałam Mu szansy dojść do słowa, tylko wykrzykiwałam swoje „nie”…
Panie, daj mi serce wrażliwe i słuchające, wsłuchane w Ciebie, zapatrzone – żebym to Ciebie stawiała na pierwszym miejscu!
„Kiedy w moim życiu Bóg jest przeze mnie opuszczony? ” Chyba nigdy o tym nie myślałam… Wiem, że kiedy odrzucam Jego łaskę, oddalam się od Niego, On ze mnie nie rezygnuje, poszukuje, bo kocha. Ale że jest przeze mnie opuszczony…
Bardzo często czuję ostatnio te pustkę i puszczenie tego, co pewne, co mnie zabezpiecza, o których było w poprzednim wpisie. Ale wielokrotnie w takich momentach wpadam w panikę, próbuję uciekać (gdzie?), łapię doła. A On wtedy właśnie przychodzi, ukryty głęboko w moim sercu, pragnie wylać na mnie swoją pocieszającą, tak często niekochaną przeze mnie Miłość. Jak w wielu przypadkach Go wtedy opuszczam, nie przyjmuję.. . A opuszczając wówczas Jego pozostawiam tak naprawdę samotną i zagubioną przede wszystkim siebie samą.
Bardzo lubię tę piosenkę WMU. Pustynia jest rzeczywistością trudną, wymagającą, ale jeśli zdobędę się na trud jej przyjęcia z otwartością i zaufaniem, staje się ogromną łaską i błogosławieństwem.
Boże opuszczony, daj mi siłę przygarnąć Cię do siebie, a przez to w rzeczywistości pozwolić Tobie przygarnąć mnie!