Iść za Jezusem
Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz. Łk 9, 57 – 62
Panie, dokąd Ty idziesz, bo moje pragnienia są właśnie takie – iść, dokądkolwiek się udasz. Ale Twoja odpowiedź nie jest łatwa, wręcz czasami odrzuca. Bo Ty nie masz gdzie głowy skłonić. Pokazuje to bezdomność i pewnego rodzaju osamotnienie. Czy chcę iść tak z Tobą, do końca? Życie mi pokazuje, że nie zawsze, że czasem się wycofuję.
Lisy mają nory i ptaki gniazda… mają swoje zabezpieczenia, mają gdzie głowę skłonić. Kawałek swojego, który pomaga przetrwać najtrudniejsze momenty życia. A Ty tego nie masz. I nawet nie chodzi tu tyle o zabezpieczenia materialne. One również, ale nie tylko. Gdzie są moje podpórki, gdzie miejsca ucieczki, w których mogę się schronić. Te miejsca i te sytuacje, w których się kryję, ale do których nie zapraszam Ciebie. Sporo tego… A Twoim schronieniem i zabezpieczeniem jest Ojciec.
Przypominają mi się tutaj słowa św. Ignacego ze słynnej modlitwy pt. Wołanie Króla. Są tam słowa, które on wkłada w Twoje, Jezu, usta, że kto chce iść za Tobą i chce Ci służyć, ma tak samo jak Ty – walczyć za dnia, w nocy czuwać – by będąc z Tobą w niewygodach, trudach i cierpieniach, móc być potem z Tobą w chwale. Tak bardzo tego chcę i dziś szczególniej czuję przyciąganie tego. Daj mi Panie, bym nie szukał wymówek, jak tych dwóch następnych naśladowców Twoich.
Ty od początku byłeś bezdomny. Przypominam sobie Maryję, która z Józefem szukała miejsca w gospodzie, byś mógł się w jako takich warunkach narodzić. Wzruszająca scena, pokazująca Twoją najwyższą pokorę, uniżenie, oddanie i miłość. Jesteś gotowy zrobić wszystko dla mnie. A ja?
Zawsze jakoś tak raził mnie ten fragment Ewangelii. Wiele razy słyszałam wytłumaczenie ostrych słów Jezusa, który tak bezlitośnie odpowiadał przecież ludziom chcącym dobrze – podążać za Nim. I niby przyjmowałam te wyjaśnienia, ale zawsze jakoś żal mi było tych biednych kandydatów na uczniów…
Dziś jednak bardzo dobrze rozumiem mocne słowa Jezusa. Słowa mocne, ale przepełnione miłością i pragnieniem dobra człowieka, mojego dobra. Bo nie mogę iść za Jezusem dźwigając ze sobą trzymany kurczowo bagaż zabezpieczeń, lęków, nierozwiązanych spraw, za którymi ciągle się chowam. Bo On nie może obdarować mnie miłością i wolnością, gdy ja ciągle zasłaniam się i odwracam za bolesnymi doświadczeniami, które odebrały mi umiejętność zaufania, obowiązkami i powinnościami względem innych, które sobie wmówiłam, chociaż mnie niszczą.
Jezu, dziś wiem, że potrzebuję pójść za Twoim stanowczym wołaniem, paląc za sobą zdecydowanie pewne mosty mojego życia… I choć jeszcze robię to z dużym lękiem, czasem kilka kroków się wycofam, a często po raz kolejny uciekam z płaczem bezradności to pragnę iść za Tobą dokądkolwiek się udasz. Ale tylko kiedy będziesz trzymał mnie mocno za rękę, inaczej nie potrafię…