Widziałem cię pod drzewem figowym…
Skąd mnie znasz? Jezus mu odpowiedział: „Ujrzałem cię stojącego pod drzewem figowym, zanim cię zawołał Filip”. J 1, 45 – 51
Zatrzymały mnie dziś te słowa. Ciągle mi się wydaje, że znam siebie. Ale to by nie było takie straszne, choć zdaję sobie sprawę, że żyję w pewnej iluzji. Najgorsze jest jednak to, że wydaje mi się, że znam siebie najlepiej! Może czasami tak, ale… jest jedno ale. Chyba zbyt często wykluczam z tego Boga. I dziwię się wtedy jak Bartłomiej, dzisiejszy patron (zwany też Natanaelem), pytając: Skąd mnie znasz?
Moje serce świdrują najbardziej te słowa: Widziałem cię pod drzewem figowym… Bóg mnie widzi i zna mnie. Czy z tego powodu coś złego mi się dzieje? Czy jakaś krzywda mnie spotyka? Absolutnie nie. Chociaż kiedy On widzi mnie, to widzi naprawdę wszystko. No właśnie, wszystko.
Zastanowiło mnie to drzewo figowe. W tradycji żydowskiej figa to drzewo poznania szczęścia i nieszczęścia, studiowania Prawa. Mnie jednak skojarzyło się z rajem i pierwszymi ludźmi, którzy listkami figowymi próbowali zakryć swoją nagość. Ileż to razy czuję się jak ten nagi, próbujący schować się za listkiem figowym? Próbuję zakryć te moje ciemne strony, moje porażki, słabości… choć On i tak je widzi. Widzi, jak stoję pod tym drzewem figowym, jak poznaję to moje szczęście i nieszczęście, jak próbuję popatrzeć na swoje życie przez pryzmat Prawa: to mi wolno, a to nie, ponieważ przekroczyłem to i to, w związku z tym należy mi się… no właśnie, co? Bo On mnie widzi, zna mnie i… nie potępia, nie oskarża, nie wyrzuca niczego. A ja? Mimo to, z uporem maniaka próbuję tę swoją nagość zakryć figą, choć może wystarczyłoby wyjść z całą moją ciemnością do światła, do Niego, do Jezusa.
Jezu, spójrz na moje pragnienia, które noszę w sobie i na moją niemoc. Bo „Ty jesteś Synem Bożym, Ty jesteś Królem… moim”.
Ależ się cieszę, że tu dzisiaj trafiłam…
I nieśmiało powtarzam te same słowa modlitwy, z nadzieję że pozwolę Panu Bogu działać na tyle, by mógł spełnić moją prośbę.
Wiem Panie, że mnie znasz, lepiej niż ja samą siebie. Więcej, uczysz mnie poznawać siebie. Nie boję się przyjść do Ciebie i stanąć przed Tobą w swojej nagości, pokazując Ci najciemniejsze strony mojego życia. Swoją grzeszność, niemoc, swoje słabości. Ty to wszystko uzdrawiasz. Widzisz też moje starania, moje intencje. Widzisz lepiej niż ja moje serce i to co w nim jest. Nie potrzebuję listka figowego, żeby się zasłonić przed Tobą, bo po co?
Przyjmujesz mnie taką jaka jestem, uczysz mnie zgadzać się na to kim jestem, akceptować siebie. Co więcej, uświadamiasz mi moje braki, wady, słabości ale i pokazujesz mi moje dobre i jasne strony. Nie wszystko umiem, potrafię nie wszystko robię dobrze, choć mam takie intencje, nie wszystko zawsze wychodzi. Jednak staram się i ta świadomość przyczynia się do tego, że jestem spokojna i pogodzona. Godzę się z tym, że mam prawo do błędów, że mogę je popełniać, jestem tylko człowiekiem: słabym, kruchym i grzesznym. Nie znaczy to, że chce je popełniać, że pozwalam sobie na nie. Cały czas pracuję nad sobą, uczę się siebie, ale akceptuję także swoją grzeszność i niemoc. Ty ciągle mi w tym pomagasz.
Dziękuję Ci Panie za to, że uczysz mnie patrzeć na siebie Twoimi oczami.
No właśnie… Widzi wszystko, zupełnie wszystko… Także to moje uciekanie, wycofanie, brak zaufania: „Czy może być co dobrego z Nazaretu?” . Także mój strach, że na pewno coś mi zabierze, że jakiś haczyk się za tym kryje, że na pewno to spotkanie i relacja z Nim nie jest za darmo, będzie mnie wiele kosztować…
I znając mnie właśnie taką i pokazując mi, udowadniając, że tak dobrze, najlepiej mnie zna, zaprasza mnie do udziału w swojej wspaniałej przygodzie… Przygodzie miłości, zbawienia, cudu Jego obecności we mnie, przy mnie…
Zaufać, tylko zaufać… Zostawiwszy lęk i tylko pozorne bezpieczeństwo pójść za Jego kochającym głosem…
Panie, spraw, bym codziennie uczyła się kroczenia za Tobą, kroczenia za Tobą w prawdzie o tym, kim jestem, w Twoim świetle!