Dopuśćcie dzieci
Dopuśćcie dzieci i nie przeszkadzajcie im przyjść do mnie… Mt 19, 13 – 15
Zdałem sobie dzisiaj sprawę – po raz kolejny zresztą, że we mnie jest wiele dzieci. A może tylko jedno dziecko. Ono ma swoje potrzeby, czasem reaguje na trudne sytuacje histerycznie, czasem jest tak przestraszone, że chowa się w najmniejszym kącie. Zdałem sobie sprawę, że nie zawsze dobrze je traktuję. Czasem wymagam, by było bardziej „dorosłe”, bardziej „dojrzałe”. Wymuszam na nim poprawne zachowanie i nie akceptuję wszystkich jego uczuć, pragnień, potrzeb. Czasem wręcz nie znoszę jego kaprysów, zachowania… Tylko dotarło do mnie, że nie akceptując tego dziecka, nie akceptuję siebie samego, walczę w pewien sposób przeciwko sobie. Nie pozwalam sobie na przeżywanie wszystkiego, co mnie spotyka, nie przyjmuję wszystkich moich uczuć, myśli, pragnień. A najgorsze może jest to, że temu dziecku we mnie nie pozwalam dojść do Jezusa. Bo przecież skoro jest takie „niedobre”, krnąbrne, nieposłuszne, to jak może go spotkać coś tak dobrego jak włożenie ręki Jezusa. To włożenie mogłoby go przecież „popsuć”, mogłoby poczuć, że jest dobre, chciane, kochane, podczas gdy… ja go nie akceptuję w całości.
Zdałem sobie sprawę, że sam sobie nie pozwalam czasem przychodzić do Jezusa takim, jakim jestem. Nie pozwalam sobie na bycie dzieckiem – kimś prostolinijnym, ufnym, otwartym. Sam siebie represjonuję, stawiam sobie różne zakazy, nakazy, obostrzenia, warunki. Nie pozwalam sobie na bycie sobą. I nie chodzi o to, by zinfantylizować swoje życie, albo by zachowywać się jak dzieciak. Chodzi o to, by przyjąć siebie takiego, jakim jestem i dokładnie takim, jakim jestem stanąć przed Jezusem. Pozwolić, by On włożył na mnie swoje ręce i mnie pobłogosławił. By mnie potwierdził jako ukochane dziecko Ojca. Tak często sobie na to nie pozwalam. Tak często „wiem lepiej”. Tak często odcinam się od źródła. Szorstko zabraniam sobie – dziecku we mnie – przyjść do Jezusa. Jakbym nie wierzył, że do takiego mnie należy królestwo niebieskie.
Panie, proszę Cię uwolnij mnie ode mnie samego, mnie ułożonego, mnie „poważnego”, mnie karzącego, zakazującego… uwolnij mnie i naucz mnie kochać samego siebie!
uwolnij mnie i naucz mnie kochać samego siebie!
Być dla siebie bardziej łaskawa?
” Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali.”
Nawet jeśli sam nie pozwalasz sobie na to żeby stanąć ufnie jak bezbronne dziecko przed Panem, jeśli sam myślisz, że nie zasługujesz na to aby położył na Tobie swoje leczące dłonie, On wie, że w głębi serca masz takie pragnienie, On wie, że tego potrzebujesz i sam przyjdzie do Ciebie z uzdrawiającym dotykiem.
Nadejdzie taki moment, kiedy poczujesz tę moc. Uwierzysz, że jesteś kochany przez Niego, taki jaki jesteś. Jesteś Jego najdroższym, jedynym, niepowtarzalnym i wyjątkowym dzieckiem.
To przyjdzie od Niego. Spłynie na Ciebie nie wiadomo z której strony. I Ty sam nic nie musisz robić, nie musisz walczyć z tym, że siebie nie akceptujesz, że siebie nie kochasz, że nie pozwalasz sobie na to aby być prostolinijnym, otwartym,ufnym. Taki jesteś, nie walcz z tym, zaakceptuj to i przyjmij. On zrobi resztę. On wszystko potrafi przemienić i uzdrowić.
Kładzie rękę na poranionym sercu i wtedy przychodzi spokój, ukojenie, akceptacja. Jego MIŁOŚĆ wlewa się w człowieka takim strumieniem, że wystarcza jej na pokochanie siebie samego. Tak się dzieje i to On sprawia. To jest ten cud miłości, który sprawił, że ja już pokochałam siebie. Trudno w to uwierzyć bo ja sama jeszcze tak niedawno, nie wierzyłam, że jest to możliwe.